Palestyński bid. Szansa czy ograniczenie?


Zgodnie z tym co zapowiadał prezydent Abbas, palestyński wniosek o członkowstwo w ONZ trafił na forum Rady Bezpieczeństwa. Mimo, że sprawa jest powszechnie określana jako jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych regionu, to nie należy spodziewać się szybkiego przesilenia. Prawdziwy wymiar inicjatywy będzie rezultatem nie tyle aplikacji mechanizmów Narodów Zjednoczonych co skomplikowanej jeśli nie skazanej na porażkę dyplomacji.


Oficjalne przesłanie prezydenta Abbasa jest proste – głosowanie ma być wstępem do Palestyńskiej niepodległości, uznaniem suwerenności palestyńskiego narodu, aktem samostanowienia oraz przerwaniem negocjacyjnego impasu. Uznanie członkowstwa Narodów Zjednoczonych wymaga dwuetapowej procedury. Pierwszym krokiem będzie debata na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ (RB), kolejnym zaś rekomendacja wniosku pod głosowanie na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ (ZO), które wymaga zatwierdzenia większością 2/3 głosów (129 głosów).
Wiadomo jednak, że Autonomii Palestyńskiej nie uda się uzyskać pełnego statusu. Na przeszkodzie stoi bowiem stanowisko USA. Inicjatywa spotkała się z jednoznaczną krytyką Białego Domu. Podczas środowego spotkania z prezydentem Abbasem, prezydent Obama powtórzył:
Głosowanie na forum ONZ jest bezproduktywne. Palestyńczycy nie osiągną państwowości poprzez mechanizmy Narodów Zjednoczonych. Stany Zjednoczone przeciwstawią się jakiejkolwiek inicjatywie RB, mierzącej w uznanie państwa Palestyna.
Stanowisko Białego Domu jest zatem jednoznaczne - głosowanie będzie fiaskiem, gdyż nie uzyska poparcia USA, które jest niezbędne ze względu na amerykański status stałego członka rady.
Palestyńscy negocjatorzy są jednak zdeterminowani by nie wrócić do Ramallah z pustymi rękami. Jak informował dzisiaj, reprezentant Abbasa, Muhammad Shatayyeh, wniosek trafi najpierw w ręce komitetu ekspertów. W praktyce jest to taktyka gry na zwłokę. Palestyńczycy chcą formalnie zainicjować proces na forum RB już dziś, jednocześnie starają się zyskać jak najwięcej czasu na negocjację z USA.
Wniosek jest bowiem traktowany jako element nacisku na dyplomację USA. Zgodnie z ową logiką Abbas liczy, że podstawiony pod murem arabskich oczekiwań Obama ostatecznie przestraszy się izolacji, w konsekwencji skłoni Izrael do większej elastyczności negocjacyjnej. Z drugiej strony wiadomo, że Biały Dom wniosku poprzeć nie może ze względu na strategiczne partnerstwo z Tel-Avivem. Jak kalkulują Palestyńczycy, Obama zdecyduje się zapewne na rozwiązanie pośrednie – będzie próbował przeforsować wycofanie wniosku za cenę odnowienia bardziej obiecującej formy negocjacji z Izraelem.
Póki co trwa wojna nerwów a Amerykanie nie tracą zimnej krwi. Konsul Generalny  USA w Jerozolimie, Daniel Rubinstein zapowiedział, że w wypadku forsowania wniosku, Waszyngton zdecyduje się na odcięcie pomocy finansowej dla autonomii. Prezydent Abbas liczy na marchewki,  póki co dostaje kijem.
Inną alternatywą jaką mogą wykorzystać Palestyńczycy jest próba uzyskania tzw. „statusu watykańskiego” innymi słowy statusu „państwa nie-członkowskiego”. Jest to opcja, której pomyślna finalizacja jest zasadniczo prosta, gdyż wymaga jedynie zwykłej większości Zgromadzenia Ogólnego bez konieczności angażowania Rady Bezpieczeństwa. Pozyskanie tego rodzaju poparcia nie będzie stanowić problemu, gdyż jak szacują sami Palestyńczycy wniosek może liczyć na 126 głosów.
Powyższa opcja nie jest jednak alternatywą atrakcyjną, gdyż z perspektywy palestyńskiej niewiele zmienia. Palestyńczycy mają bowiem reprezentację w formie OWP (Organizacji Wyzwolenia Palestyny), która to posiada status obserwatora, umożliwiający od 1988 roku uczestnictwo w sesjach i pracach ZO oraz utrzymywanie misji dyplomatycznej.
Oficjalnym stanowiskiem artykułowanym wczoraj przez prezydenta Abbasa jest użycie obu alternatyw – zwrócenie się do RB oraz wykorzystanie głosowania nad „opcją watykańską” w wypadku porażki pierwszej alternatywy. Jak się należy spodziewać, konsekwencją powyższej strategii będzie zapewne skomplikowana dyskusja w łonie samych uczestników i aktorów głosowania. Dotychczasowe tarcia sprowadzały się głównie do amerykańskiego nacisku na europejskich członków RB – Francję i Wielką Brytanię, co z perspektywy USA miało zneutralizować negatywny wpływ izolacji.
Jak do tej pory ani Londyn ani Paryż nie skłoniły się do promowanej przez Biały Dom opcji veta. Powodem francuskiego i brytyjskiego kursu może być próba utrzymania korzystnego wizerunku w regionie. Oba kraje poprawiły swoje notowania silnym zaangażowaniem w interwencję w Libii oraz konsekwentnym (choć nieudanym) wysiłkiem na rzecz sankcji przeciwko reżimowi Assada w Syrii. Jak się można domyślać, ani Londyn, ani Paryż nie chcą stracić w oczach bliskowschodniej dyplomacji, na rzecz mało istotnego w gruncie rzeczy głosowania. Oba kraje zdają sobie bowiem sprawę, że jedno (amerykańskie) weto wystarczy.
Niejasne pozostaje stanowisko Unii Europejskiej. Mimo poparcia krajów członkowskich oficjalna agenda UE jest wobec wniosku sceptyczna. Jak mówiła podczas poniedziałkowego spotkania Ligii Państw Arabskich, Przedstawiciel UE ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej Catherine Ashton, wspólnota  jest bardziej skłonna poprzeć powrót do negocjacji dwustronnych. Wśród krajów europejskich zdania się podzielone. Za uznaniem Palestyny jednoznacznie opowiedziały się  Hiszpania, Szwecja, Norwegia, Malta, Portugalia, Luksemburg i Belgia; przeciw: Włochy, Niemcy, Bułgaria i Czechy.
Palestyńska „inicjatywa wrześniowa” stała się powodem międzynarodowej dyskusji, skomplikowanej dyplomacji i kontrowersji. Zwolennicy głosowania już zdążyli odtrąbić sukces, ich argumentacja zasadza się na przekonaniu, że bez względu na rezultat negocjacyjny ferment staje się wartością sam w sobie, gdyż propaguje kwestię palestyńską jako taką.
Biorąc jednak pod uwagę polityczne uwarunkowania, determinujące inicjatywę należy jednoznacznie stwierdzić: głosowanie jest przede wszystkim próbą internacjonalizacji zagadnienia negocjacji. W perspektywie czasu kwestia palestyńskiej suwerenności pozostanie zapewne zagadnieniem odległym jak zawsze.
Geneza
Decyzja o zaangażowaniu mechanizmów decyzyjnych Narodów Zjednoczonych jest przejawem frustracji powodowanej bezproduktywnością dotychczasowych mediacji.
Z palestyńskiego punktu widzenia, zasadniczą ułomnością dotychczasowego procesu była nierówna pozycja negocjacyjna, która pozwalała Izraelowi jako silniejszemu uczestnikowi rokowań autorytarnie kształtować treść ustaleń. Mimo wiec teoretycznego uczestnictwa Palestyńczyków, proces był w dużej mierze realizacją interesu izraelskiego. Jedyną alternatywą jaką mogli aplikować palestyńscy negocjatorzy było zrywanie rozmów. W praktyce jednak, brak negocjacji dodatkowo wzmacniał pozycję izraelską, gdyż przekładał się na dalszą, niczym nie skrępowaną realizację izraelskiej agendy.
Z perspektywy palestyńskiej dalsze uczestnictwo w rokowaniach mogło być zatem odczytywane jako zbyt kosztowne by nie powiedzieć szkodliwe. Zmiana kursu zasadzająca się na zaangażowaniu Narodów Zjednoczonych jest traktowana jako teoretyczne rozwiązanie problemu izraelskiego „partnerstwa”. Izolacja Izraela poprzez zastąpienie rokowań dwustronnych  debatą międzynarodową ma w założeniu wzmocnić palestyńskie stanowisko, udowodnić prawomocność żądań oraz dowieść międzynarodowego poparcia, co w założeniu  mogłoby doprowadzić do nacisku na Izrael. Taktyka, ma więc zasadzać się nie tyle na całkowitym demontażu negocjacji, co na poszerzeniu spektrum zaangażowanych w mediację.
Kolejną przesłanką palestyńskiego wniosku jest impotencja mediatorów. Instytucja powołana do procesu mediacji - Kwartet Bliskowschodni (USA, UE, Rosja, ONZ) okazała się bezproduktywna. Zasadniczą cechą kwartetu jest dominująca pozycja USA. Zgodnie z dotychczasowym palestyńskim stanowiskiem rola Białego Domu była postrzegana jako kluczowa. Nadzieje zostały dodatkowo wzmocnione kadencją Obamy, który w kontraście do swojego poprzednika był postrzegany jako zdeterminowany pro-negocjacyjną, a co najważniejsze, przychylną Palestyńczykom polityką.
Nadzieje okazały się złudne. Obama nie był wstanie wywrzeć na Izraelu choćby podstawowych warunków negocjacyjnych. Jednocześnie wątła pozycja negocjacyjna Abbasa słabła, skompromitowany porażką jak i obarczony grzechem uczestnictwa w groteskowym procesie prezydent dramatycznie tracił poparcie. Począwszy od jesieni 2010 negocjacje są martwe, Bliskowschodni Kwartet zaś milczy.
Biorąc pod uwagę wyżej zarysowaną problematykę dążenie do internacjonalizacji rokowań może być z Palestyńskiego punktu widzenia zasadne. Zgodnie z ową logiką Palestyńczykom udałoby się uniezależnić od bezproduktywnego modelu rokowań, zneutralizować dominację negocjacyjną Izraela oraz przesunąć rolę mediacyjną w kierunku przychylnej Palestyńczykom społeczności międzynarodowej.
Należy jednakowoż podkreślić, jakiekolwiek będą konsekwencje palestyńskiej inicjatywy, ani odizolowanie Izraela, ani odizolowanie USA nie są możliwe. Bez poparcia Białego Domu uzyskanie statusu państwowości jest iluzją. Co więcej, nawet gdyby Amerykanie diametralnie zmienili swoja politykę, zrywając sojusz z Izraelem i poparli Palestyńczyków jedyną różnicą była by zamiana statusu okupowanego terytorium, na okupowaną Palestynę. Oczywiście politycy palestyńscy zdają sobie sprawę, że rzeczywisty wymiar wrześniowej inicjatywy będzie w dużej mierze symboliczny. I mimo, że wielu popada w triumfalizm, palestyńskie środowiska polityczne wiedzą, że samo wymachiwanie flagą nie wystarczy.
Warto się jednak zastanowić, dlaczego środowisko Abbasa zdecydowało się na internacjonalizację problemu dopiero teraz? Impotencja mediacji nie jest bowiem symptomem lat ostatnich, a objawem choroby, która toczy schemat rokowań od ponad 15 lat. Bezsilność kwartetu i niemoc amerykańskiej dyplomacji są jedynie częścią nieadekwatnego modelu negocjacyjnego, który jest nieprzerwanym procesem realizacji Izraelskiej agendy.
Wbrew pozorom, odpowiedź na powyższe pytanie nie jest skomplikowana. Palestyńskie przywództwo stara się przede wszystkim wzmocnić swoją władzę oraz zneutralizować przesiąknięte arabską wiosną ludów nastroje palestyńskiej ulicy. Pozycja Abbasa jest słaba. Usankcjonowana amerykańskim i izraelskim przyzwoleniem, rola prezydenta jest odległą od oczekiwań. Abbas nie posiada ani legitymacji prawnej (zgodnie z konstytucją jego kadencja skończyła się w roku 2009), ani tym bardziej społecznej. Palestyńczycy są zawiedzeni jałowością negocjacji, jak i samą rolą prezydenta, który jest częstokroć postrzegany jako marionetka bezzasadnych rokowań. W przeciętnej świadomości palestyńskiej dotychczasowy proces jest niczym innym jak realizacją izraelskiego interesu, a samo uczestnictwo Abbasa desperacką próbą utrzymania władzy na fali bezproduktywnych negocjacji.
Problem dodatkowo skomplikowały realia arabskiej wiosny ludów. Polityczne przesilenie w Egipcie czy Tunezji pokazało Palestyńczykom, że niechciana władza musi się liczyć z wolą ulicy. Dylemat Abbasa to świadomość, że ani on sam, ani jego otoczenie, nie są w stanie owej woli wypełnić. Inicjatywa wrześniowa ma być zatem częściową odpowiedzią na palestyńskie oczekiwania.
Przekaz internacjonalizacji palestyńskiego problemu jest prosty– nie dla ułomnych negocjacji, tak dla samostanowienia. To, na ile tak prosty komunikat jest przekonywujący pozostaje jednak pytaniem otwartym.
Z legalnego punktu widzenia inicjatywa wrześniowa jest w dużej mierze jedynie symboliczna. Jak się jednak wydaje, symbolika owa może być zbyt kosztowana zarówno dla sprawy palestyńskiej jak i samego Abbasa.
Zasadność
Z góry skazane na porażkę głosowanie palestyńskiego członkowstwa jest poniekąd próbą nadania legitymacji realiom, które owej legitymacji nie potrzebują.
Jeśli bowiem celem inicjatywy ma być  uznanie prawa do państwowości, to jest to wysiłek zbędny, gdyż prawo to zostało potwierdzone zarówno przede wszystkim przez 181 Rezolucją  ZO ONZ z listopada 1947, która dokonała podziału obszaru Brytyjskiego Mandatu Palestyny na dwa suwerenne państwa – Izrael i Palestynę.  Palestyńskie dążenie do  państwowości ma ponadto umocowanie w ustaleniach ogólnych prawa międzynarodowego.
Zgodnie bowiem z Konwencją z Montevideo (1933) prawo do państwowości ma podmiot który posiada: własną populację, określone terytorium, ośrodek władzy wykonawczej oraz zdolność do zawierania relacji dyplomatycznych z innymi państwami. Palestyna wypełnia wszystkie wyżej wymienione warunki. Zgodnie zatem z prawem międzynarodowym głosowanie nad członkowstwem Autonomii Palestyńskiej w ONZ nie jest konieczne by potwierdzić prawo Palestyńczyków do państwowości.
Ponadto, inicjatywa wrześniowa nie wnosi nic nowego w zagadnienie legalności izraelskiego osadnictwa, aneksji Jerozolimy Wschodniej czy unilateralnego ustalenia de facto granic w postaci Bariery Bezpieczeństwa.  Wszystkie zagadnienia były określone jako niezgodne z Międzynarodowym Prawem Humanitarnym treścią rezolucji ZO i RB oraz orzeczeniem Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości.
Z punktu widzenia prawa międzynarodowego zagadnienie jest stosunkowo jasne. Izraelska okupacja nie jest obecnością permanentną, Izrael nie ma prawa dokonywać aneksji czy kolonizacji ziemi, ani zmieniać statusu prawnego mieszkańców. Polityka osadnicza i aneksja Jerozolimy Wschodniej są nielegalne i nieważne. Palestyńczycy zaś mają prawo i podstawy ku temu by samoczynnie stanowić o własnej niezawisłości i suwerenności państwowej. Prawo międzynarodowe dostatecznie zabezpiecza palestyńską suwerenność. To czego brakuje to jego aplikacja.
Warto jednocześnie podkreślić, że powyższa konstatacja nie dyskredytuje automatycznie strategii Abbasa. Podjęcie się wysiłku, który przypomni na forum międzynarodowym o palestyńskich prawach jest bowiem zasadne. Inną, ważną korzyścią inicjatywy będzie możliwość odwoływanie się do jurysdykcji Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK), do którego bezpośredni dostęp jest możliwy jedynie  w warunkach posiadania państwowości. Nawet jeśli Palestyńczykom uda się uzyskać jedynie status watykański, dostęp do MTK będzie możliwy - w praktyce będzie to oznaczać możliwość składania pozwów przeciwko konkretnym izraelskim politykom odpowiedzialnym za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości.
Po raz kolejny jednak ważnym aspektem będzie nie tyle teoretyczna możliwość, co praktyczny wymiar aplikacji prawa, który może być utrudniony poprzez słabą pozycję polityczną. Doskonałym przykładem problemu była chociażby instytucja Komisji Goldestone’a, badająca zbrodnie wojenne w Gazie, której ustalenia nigdy nie weszły w życie, ze względu na opozycję USA jak i naciski na władze autonomii. Komisja miała w założeniu rekomendować RB powołanie trybunału osądzającego izraelskie zbrodnie w Gazie. Ze względu jednak na uwarunkowania polityczne rekomendacje Raportu Goldestone’a pozostały jedynie teorią. Podobnie nie należy się spodziewać by samo przystąpienie do MTK stało się wystarczającą podstawą by ubiegać się o ściganie zbrodni. Łatwo bowiem wyobrazić sobie polityczny amerykański i izraelski nacisk na autonomię, by ta odstąpiła od wniosków.  Rozdźwięk pomiędzy prawem a praktyką polityki nie jest niczym nowym. Poza elementami pozytywnymi inicjatywa wrześniowa z perspektywy interesów budowania palestyńskiej niepodległości może mieć również negatywne skutki.
Konsekwencje
Paradoksalnie jednym z największych niebezpieczeństw jest potencjalne osłabienie palestyńskiego stanowiska negocjacyjnego. Dotychczas aplikowana negocjacyjna zasadność palestyńskich pretensji niepodległościowych opiera się o szerokie i wyczerpujące podstawy prawa międzynarodowego. Jeśli wytyczne inicjatywy wrześniowej zaowocują rezolucją, która obejmie swym zakresem węższy zakres zagadnień, istnieje niebezpieczeństwo, że jej treść stanie się podstawą do umniejszania roli wcześniejszych, bardziej konsekwentnych podstaw prawnych.
Inną niebezpieczną konsekwencją byłoby bezpośrednie przełożenie bezproduktywnej tradycji negocjacyjnej na forum międzynarodowe, czy wręcz wtłoczenie jej w kontekst międzynarodowego prawa. Chodzi bowiem o niebezpieczeństwo legalizacji ogólników wyprodukowanych tradycją dotychczasowych negocjacji. Podczas gdy ustalony jak dotąd zakres prawa międzynarodowego dostatecznie zabezpiecza interesy palestyńskiej suwerenności, potencjalne zalegalizowanie ustaleń dwustronnych wprowadziłoby w sferę prawa materiał, który swym zakresem i znaczeniem byłby nieporównywalnie mniej korzystny z punktu widzenia palestyńskiego samostanowienia.
Kwestią zasadniczą pozostaje zatem nie tyle sam mechanizm czy forma głosowania inicjatywy wrześniowej, ale treść przyszłych ustaleń.
Zakładając, że jakakolwiek przyszła forma porozumienia i tak będzie musiała uzyskać amerykańskie poparcie i współpracę izraelską, można przypuszczać, że w wypadku uzyskania statusu watykańskiego, Izrael za pośrednictwem USA zwróci się w kierunku negocjacji, oferując rozwiązania uwzględniające nowe polityczne realia. Status watykański, obejmujący terytoria, na których aktualnie sprawuje władze autonomia stanie się wówczas dla Izraela doskonałym narzędziem ograniczenia palestyńskich żądań.
W efekcie inicjatywy Izrael może bowiem zaproponować negocjacje państwa obejmującego jedynie poszatkowany osiedlami obszar Zachodniego Brzegu Jordanu, bez kontroli nad Jerozolimą czy Stefą Gazy, z jednoczesnymi gwarancjami dla izraelskiego bezpieczeństwa oznaczającymi: kontrolę zasobów wodnych i przestrzeni powietrznej, utrzymanie Bariery Bezpieczeństwa i osiedli, wymóg delegalizacji terrorystycznych a de facto po prostu innych niż pro-negocjacyjny obóz Abbasa ugrupowań oraz wymóg zerwania umowy koalicyjnej z Hamasem.
W praktyce oznaczałoby to zwykłe przeniesienie negocjacyjnej agendy Izraela w nowe realia. To kto będzie negocjacyjnym partnerem, czy raczej negocjacyjną marionetką nie będzie wówczas miało znaczenia. Wszystko jedno bowiem, czy będzie to prezydent Autonomii Palestyńskiej czy prezydent „państwa nie-członkowskiego ONZ”. Zagadnienie suwerenności jako takiej pozostanie problemem czysto teoretycznym.
Brak realnego poparcia. Brak przejrzystości procesu
Kolejnym problemem jest potencjalny brak legitymacji. Podczas gdy samo poparcie palestyńskiej ulicy jest duże, to nie koniecznie jest ono poparciem dla tych rozwiązań, które mogą stać się konsekwencją wniosku.
Czym innym jest bowiem spontaniczny wiec niepodległościowy na ulicach Nablusu czy Ramallah, czym innym częstokroć gorzkie realia dyplomacji. Część Palestyńczyków, świadoma problemu obawia się, że praktyka inicjatywy sprowadzi się do znanego z procesu negocjacyjnego zwyczaju przepychania ustaleń kanałami nieoficjalnymi.
Praktycznie każda ważniejsza dotychczas aplikowana inicjatywa negocjacyjna była „wzbogacana” listami gwarancyjnymi, memorandami czy innymi gabinetowymi wieloznacznymi ustaleniami, które w założeniu miały balansować oczekiwania obu stron, tak by jednoczenie nie rezygnować z oficjalnej częstokroć różnej agendy. Wieloznaczności interpretacyjne  umożliwiały większą elastyczność, a oczekiwania partnerów zmieniały się w zależności od politycznych uwarunkowań.
Z perspektywy Abbasa gabinetowa polityka miała w teorii pomóc odnaleźć się pomiędzy oczekiwaniami Palestyńczyków, możliwościami negocjacyjnymi USA a stanowiskiem Izraela. W praktyce jednak prowadziła ona do negocjacji dla samych negocjacji a rokowania stały się rytuałem ratującym polityczne kariery izraelskich premierów jak i samego Abbasa.
Jeśli tradycja owa stałaby się formą dyplomacji na forum ONZ palestyński wniosek zalegalizowałby szkodliwą dla sprawy politykę. O ile strategia zróżnicowanej kanalizacji negocjacyjnych oczekiwań jest zrozumiała w warunkach kształtowanej przez polityków dyplomacji o tyle jej wieloznaczny i nietransparentny wymiar jest szkodliwy dla forum ONZ jako miejsca kształtowania nie tylko polityki ale i międzynarodowego prawa.
Niedostateczna reprezentacja
Innym problemem są konsekwencje głosowania w sferze palestyńskiej polityki wewnętrznej. Jak się można domyślać, rezultatem inicjatywy będzie uzyskanie przez Autonomię Palestyńską „statusu watykańskiego”, co będzie de facto oznaczać zastąpienie roli OWP posiadającej status obserwatora. Kwestią najbardziej kontrowersyjną jest wymiar reprezentacji. OWP jest reprezentacją znacznie szerszego kręgu palestyńskich środowisk niż władza autonomii, która nie obejmuje ani palestyńskiej diaspory, ani uchodźców ani Palestyńczyków Gazy. Jak podkreśla część nieprzychylnych inicjatywie Palestyńczyków, w przypadku zastąpienie przedstawicielstwa OWP reprezentacją autonomii  prawa uchodźców, diaspory, czy nawet samych Palestyńczyków mieszkających w Izraelu nie będą należycie reprezentowane.
Zgodnie z ową logiką inicjatywa wrześniowa godzi w wypracowaną przez pokolenia jedność palestyńskiego żywiołu narodowego, gdyż nie obejmuje swym zakresem wszystkich Palestyńczyków, a jedynie 2 miliony mieszkańców Zachodniego Brzegu Jordanu, co stanowi znaczącą mniejszość w stosunku do 12 milionowej nacji palestyńskiej w ogóle.
Prawo przede wszystkim
Suwerenność palestyńska może być zagwarantowana jedynie na polu szerokiej reprezentacji palestyńskiego dążenia niepodległościowego. Najlepszym narzędziem gwarancji palestyńskich praw jest konsekwentny wysiłek samych Palestyńczyków, sprzężony z międzynarodowym naciskiem na Izrael, który może skłonić Tel-Aviv do poszanowania prawa ustanowionego przez społeczność międzynarodową, której Izrael jest częścią. Równie ważny jest wymiar polityczny, który powinien być tożsamy w swej treści z ustaleniami międzynarodowego prawa.
Inicjatywa wrześniowa okaże się sukcesem wtedy, jeśli stanie się nie tylko narzędziem teoretycznej promocji suwerenności, ale także platformą skutecznej dyplomacji, która do owej suwerenności doprowadzi. By tak się stało, konieczne będzie zintegrowanie inicjatywy z projektem odpowiedniej, rezolucji gwarantującej wycofanie okupacji (w tym okupacji Jerozolimy Wschodniej), zniesienie osiedli, demontaż bariery bezpieczeństwa oraz gwarantującej prawo powrotu dla palestyńskich uchodźców.  Ustalenia owe byłyby z jednej strony mocnym zaakcentowaniem palestyńskiego interesu politycznego, z drugiej zaś wyrazem poszanowania dla międzynarodowego prawa.
Każda inna konsekwencja wrześniowej inicjatywy, która przełoży polityczny/negocjacyjny interes nad treść prawa będzie porażką, sama symbolika zaś smutną pamiątką „niepodległościowej” inicjatywy.
Tekst ukazał sie na łamach Czsopisma Internetowego BliskiWschód.pl 

Pękająca tożsamość Izraela


Niespełna tydzień temu na ulicę izraelskich miast wyszło 150 000 sfrustrowanych kryzysem protestujących. Fala demonstracji wywołała dyskusję nad kondycją izraelskiego społeczeństwa i jakością demokracji. To jak potoczą się losy „izraelskiej rewolucji” pozostaje niewiadomą. Jedno jest pewne, premier Netanjahu będzie musiał odpowiedzieć na coraz bardziej kategoryczne żądania.


Demonstracje rozpoczęły się prawie trzy tygodnie temu w Tel Awiwie, gdzie mała grupka aktywistów rozbiła namiot chcąc zwrócić uwagę na problem kryzysu mieszkaniowego. Mało kto się wówczas spodziewał, że będzie to wstępem do masowego protestu. W sobotę (30 lipiec) na ulicę wyszło około 150 000 ludzi. Jak pisał izraelski dziennik Ma`ariv był to największy obywatelski  protest w historii Izraela.
Trwające od dwóch dni demonstracje nie cichną, a lista żądań staje się coraz dłuższa. W początkowej fazie protestu jedynym postulatem było żądanie interwencji państwa w sferę budownictwa socjalnego. Dzisiaj demonstranci coraz głośniej domagają się ustąpienia Netanjahu.
Dotychczas mocna pozycja izraelskiego premiera słabnie - kruszy się pod ciosami głośnych medialnie wydarzeń: zamieszania wokół Flotylli I i II, śmierci Palestyńczyków zabitych podczas obchodów Nakby, zdobywającego coraz większą popularność palestyńskiego wniosku o głosowanie nad poparciem dla utworzenia niepodległego państwa na forum ONZ, powszechnej krytyki judaizacji Jerozolimy i rozwoju osadnictwa oraz zataczającego coraz szersze kręgi międzynarodowego bojkotu Izraela.
Jak się jednak wydaje, dopiero aktualnie trwające protesty mogą stać się bezpośrednią przyczyną kryzysu w ramach coraz mniej popularnej koalicji. Mimo, że pozycja premiera jest stosunkowo stabilna, to w obliczu narastających protestów będzie on zmuszony stawić czoła żądaniom niezadowolonych Izraelczyków.
Dotychczasowe niepowodzenia Netanjahu były bezpośrednio związane z kwestią palestyńską - problemem, którym izraelscy premierzy potrafią mniej lub bardziej skutecznie zarządzać. Niepokoje i protesty wśród Izraelczyków są z punktu widzenia Netanjahu problemem bardziej istotnym. Palestyńczycy nie biorą udziału w wyborach, Żydzi tak.

Czego chcą?


Przyczyną niezadowolenia jest pogarszająca się stopa życiowa, powodowana boomem na rynku nieruchomości, który zmusił w ostatnich latach wielu Izraelczyków do ponoszenia niespotykanych dotąd wydatków.
Podczas, gdy średnia Izraelska pensja wynosi około 2500 USD (w przypadku pracowników sektorów kluczowych, takich jak nauczyciele czy lekarze 2000 USD) koszt wynajmu trzypokojowego mieszkania w Jerozolimie czy Tel Awiwie wynosi około 1000 dolarów.
W opinii części Izraelczyków bezpośrednia odpowiedzialność za windujące ceny nieruchomości leży po stronie premiera, który jest oskarżany o stymulację rynku, ukierunkowaną na bogatych inwestorów z zagranicy – głównie USA, Francji i Rosji. Owa polityka miała stać się zdaniem niektórych przyczyną sztucznego zawyżania cen. W domyśle, chodzi także o bezpośrednie powiązanie premiera z inwestorami rynku nieruchomości, co pozwoliło na dostęp do lukratywnych interesów i ukierunkowaną na bogatego odbiorcę politykę. Choć owe oskarżenia są w sferze domysłów i występują raczej jako komentarz ogólnej i wolnej od konkretów publicystyki, to patrząc na dane ekonomiczne nie trudno oprzeć się wrażeniu, że protestujący mają podstawy do niezadowolenia.
W przeciągu kadencji Netanjahu ceny nieruchomości wzrosły o 35%. Windujące koszty  pociągnęły za sobą wydatki, do których żyjący dotychczas dostatnio Izraelczycy nie są przyzwyczajeni. Koszty okazują się szczególnie dotkliwe dla nisko opłacanych pracowników budżetówki. Nic dziwnego zatem, że protest, który miał początkowo jeden skonkretyzowany wymiar objął swym zasięgiem różnorodne grupy społeczne, a tym samym zmienił swój charakter.
Protest stał się niemalże masowy. Na ulicę wyszli ludzie młodzi, nauczyciele, lekarze, studenci, pielęgniarki, młode matki, przedstawiciele wolnych zawodów. Jednocześnie więc wydłużyła się lista postulatów. Jak informował 2 sierpnia izraelski dziennik Haaretz, protestujący domagają się: wznowienia subsydiowanego  budownictwa socjalnego; wprowadzenia poprawek do Ustawy o Budownictwie, które zobowiązałby wykonawców do budowania tanich mieszkań; stopniowej redukcji podatków (w tym podatku VAT); podniesienia płacy minimalnej do poziomu 50% średniego wynagrodzenia; zagwarantowania publicznej, darmowej opieki przedszkolnej od trzeciego miesiąca życia dziecka; zredukowania liczebności klas szkolnych do poziomu 21 uczniów; zwiększenia liczebności nauczycieli, policjantów, strażaków, pracowników socjalnych, lekarzy, pielęgniarek i szpitalnych łóżek.
Protesty opanowały wszystkie najważniejsze miasta kraju: Tel Awiw, Jerozolimę, Hajfę. Zasięg demonstracji jest bez precedensu, trwające od ponad trzech tygodni niepokoje zmieniły tradycyjny dla izraelskiego społeczeństwa obraz protestów zazwyczaj ograniczających się jedynie do Jerozolimy. Część komentatorów podkreśla swoisty quasi-rewolucyjny charakter demonstracji, poczucie zjednoczenia nie różnicującego pomiędzy przedstawicielami różnych grup społecznych, duch braterstwa i obywatelskiego zaangażowania. Wielu widzi w protestach nie tyle demonstrację niezadowolonych, co przebudzenie ludzi, którzy chcą zmian i chcą być za nie odpowiedzialni, ruch gotowych na poświecenie obywateli, zjednoczonych by przeciwstawić się niesprawiedliwości i samowoli władzy.
Jak pisał Amos Oz komentując wydarzenia na łamach Haaretz:
Izraelskie miasteczko namiotowe jest wspaniałym przykładem odżywającego poczucia jedności i braterstwa.
W ujęciu Oza, protesty to nie tyle forma demonstracji roszczeniowych żądań, ale dziejący się na naszych oczach mit zjednoczenia społeczeństwa, które nie zapomniało czym jest poczucie braterstwa. Oto bowiem okazuje się, że w kraju, w którym od co najmniej dekady autorytety załamują ręce nad upadkiem tradycyjnych dla Izraela wartości, dziesiątki tysięcy na ulicach krzyczy jednym głosem. Niespotykana od lat specyficzna atmosfera protestu, charakter postulatów, masowa skala i ich powszechny zasięg, skłoniły część komentatorów do porównań wystąpień z rewolucyjną falą krajów arabskich, gdzie demonstracje o charakterze ekonomicznym stały się wstępem do sprzeciwu wobec władzy w ogóle.
Jednak dla wielu Izraelskich publicystów porównania do rewolucji egipskiej czy próby budowania analogii pomiędzy kairskim Placem Tahrir a Bulwarem Rotszylda w Tel Awiwie są co najmniej nie uprawnione. Jak pisał Mosze Arens, sytuacja w Izraelu nie jest aż tak zła jak by się to mogło wydawać z perspektywy namiotu demonstranta. Izrael cieszy się stabilną ekonomią, prawie pełnym zatrudnieniem, niskim długiem publicznym, innowacyjną gospodarką, zaawansowaną tradycją stymulacji nauki i wynalazczości; a żądania Izraelskiej klasy średniej są raczej przejawem swoistych pretensji post-materialnych. Jakkolwiek zrozumiałe pragnienia protestujących, nie mogą żadną miarą być przyrównane do protestów egipskich. Trudno jest bowiem przyznać, że żądanie Izraelskich matek domagające się tanich czy darmowych przedszkoli może być przyrównane do żądania Egipskich matek krzyczących o sprawiedliwość dla oprawców ich synów. Pomimo aspektu ekonomicznego wymiar obydwu rewolucji nie jest taki sam. Ostatecznie rzecz biorąc, w przeciwieństwie do protestujących z placu Tahrir, Izraelczycy mogą być pewni, że poza demonstracją mają zagwarantowaną inną formę nacisku – wolne wybory.

Co reprezentują ?


Jednakowoż, można by się zastanowić czy Arens ma rację. Nawet jeśli w Izraelu wolne wybory są podstawą politycznej legitymacji, nie oznacza to bynajmniej, że są one mechanizmem odzwierciedlającym wolę społeczeństwa.
Problem dobrze obrazuje chociażby ostania elekcja. Zwycięzcą głosowania nie był bynajmniej rządzący Likud, ale centrowa Kadima, której jednak zabrakło głosów by samodzielnie ukonstytuować rząd. Decyzją prezydenta, który posiada konstytucyjne prawo desygnacji premiera, misja utworzenia gabinetu przypadła Netanjahu – przewodniczącemu drugiego w wyborczym wyścigu Likudu. Netanjahu zaproponował koalicję mniejszym partiom radykalnym i zdołał zorganizować parlamentarną większość.
Premier mógł co prawda postąpić inaczej i podzielić się władzą z Kadimą tworząc rząd jedności z reprezentującą partię pracy Livini. Układ taki byłby podobny chociażby gabinetowi rządzącemu w wyniku wyborów w 1984, gdzie urząd premiera sprawowali rotacyjnie Szymon Peres i Icchak Rabin. Jak pokazywały ówczesne sondaże zdecydowana większość wyborców preferowała taki właśnie układ. Netanhajnu wolał się jednak zjednoczyć z mniejszymi radykałami oraz niedobitkami Partii Pracy reprezentowanej przez „niezatapialnego” Ehuda Baraka. Decyzja Netanjahu zdeterminowała kształt chaotycznej polityki jego gabinetu. Okazało się bowiem, że wybrana koalicja nie jest aż tak wygodna jak by tego chciał premier. Motywacją Netanjahu, pchającą ku zróżnicowanej koalicji była chęć uniknięcia sytuacji, w której musiałby się liczyć ze zdaniem silnego koalicjanta w postaci Kadimy. Realia dokonanego wyboru pokazały jednak, że proces decyzyjny jest zdeterminowany jeszcze trudniejsza współpracą a sam Netanjahu jest zależy od interesów koalicjantów.
Oczywiście proces zawierania koalicji i związany z nim problem reprezentacji nie jest charakterystyczny jedynie dla Izraela. Idea koalicyjności jest w założeniu mechanizmem uzyskania jak najszerszej reprezentacji, ale nie tylko… Jest także narzędziem budowania przedstawicielstwa, która ma najpełniej wyrażać wolę wyborców.
Można by oczywiście debatować czy decyzja Netanjahu o zawarciu koalicji z Kadimą nie była by sprzeniewierzeniem wobec władnego elektoratu, albo, na ile z takiego obrotu sprawy byłby szczęśliwy elektorat Kadimy. Dyskusja to zapewne długa i trudna do podparcia wymiernymi statystykami. Operując faktami, można jednak jasno stwierdzić, że 785 tys. głosujących na Kadimę wyborców nie ma aktualnie reprezentacji w Izraelskim gabinecie. Na daną chwilę brakuje statystyk, które mogłyby odpowiedzieć na pytanie czy protestujący na ulicach Izraela to po części zawiedzeni wyborcy Kadimy. Jak się jednak wydaje, nie ma to większego znaczenia, gdyż demonstrujący reprezentują bardziej różnorodne spektrum.
To co może być istotne, to, zapewne bliskie prawdzie założenie, że demonstranci są po prostu tą częścią społeczeństwa, która chce przypomnieć izraelskim decydentom, że źródłem legitymacji ich władzy nie są polityczne układy ale wola wyborców.

Społeczna gospodarka nierynkowa izraelskiej prawicy.


Dotychczasowa reakcja Netanjahu była ostrożna. Jak zapewniał premier państwo zaoferuje 50% zniżkę na cenę posiadanych gruntów  nabywanych przez deweloperów. Niższa cena będzie zagwarantowana dla tych przedsiębiorców, którzy zaoferują najniższą cenę przyszłych mieszkań. Przy przyznawaniu zredukowanej stawki preferowani będą ponadto ci wykonawcy, którzy zobowiążą się do sprzedaży mieszkań uwzględniając preferencje dla młodych małżeństw i emerytowanych żołnierzy.  Państwo zainicjuje ponadto, wybudowanie mieszkań sprzedawanych jako nieruchomości objęte długoterminowymi umowami wynajmu, grunty pod budowę będące własnością państwa mają być oddawane za darmo tym wykonawcom, którzy zagwarantują najniższą cenę.
Premier zapowiedział ponadto, wykorzystanie części rezerwy budżetowej na wybudowanie akademików mających zapewnić miejsce 10 000 studentom. Dodatkowo obiecał wprowadzenie 50% ulgi na przejazdy kolejowe i autobusowe dla studentów. Mimo zapewnień co do częściowych reform, polityka socjalna Netanjahu i jego gabinetu w swym ogólnym wymiarze nie ulegnie zapewnie zmianie. Już u początku protestów premier sięgnął po typową w walce z socjalnymi roszczeniami oręż – gloryfikację wolnego rynku i zapewnienie o przywiązaniu do liberalnych wartości.
1 sierpnia, przy okazji specjalnej sesji Knesetu upamiętniającej rocznicę śmierci lidera prawicowego syjonizmu Zeev-a Żabotyńskiego, Netanjahu użył słów nieżyjącego przywódcy mówiąc: Wolna konkurencja gospodarcza nie jest problem. Problemem jest za to jej brak. Brak wolnego rynku niszczy obywatela.
Powoływanie się na autorytet Żabotyńskiego nie jest przypadkowe. Żabotyński jako polityk syjonistycznej prawicy widział w socjalistycznych ideach, przyświecających budowie Izraela zagrożenie, sprzeciwiał się aktywnie lewicowym ojcom założycielom, a w konsekwencji stał się ideowym przywódcą Likudu. Netanjahu jako przywódca Likudu stara się odgrywać rolę męża opatrznościowego izraelskiego liberalizmu. 
Jednak dla wielu Izraelczyków Netanjahu liberałem nie jest, a jego powoływanie się na wolny rynek nie ma żadnego umocowania w praktyce. Netanjahu jest przede wszystkim zwolennikiem subsydiowania ponad 50 jesziw (wyższych szkół talmudycznych), gdzie pobierają darmową edukacje żydowscy ortodoksi. Szkoły te, są nie tylko problemem ze względu na koszta doraźne. Nie bez znaczenia jest fakt, że absolwenci powyższych częstokroć nie nadążają za wymogami współczesności, ich talmudyczna wiedza nie ma rynkowego zastosowania, a jej posiadacze zasilają szeregi utrzymywanej między innymi na koszt państwa bezrobotnej biedoty.
W opinii części Izraelczyków, nawet jeśli egzystencja owych szkół jest uświęcona tradycją, tożsamością i wiarą, to nie oznacza to automatycznie zmuszania świeckiej części społeczeństwa do ponoszenia kosztów ich istnienia. Mimo, że dyskusja nad zakresem subsydiowania talmudycznego nauczania nie jest nowa, to w obliczu kryzysu w oczywisty sposób powraca ze zdwojoną siłą.
Izrael jako państwo został zbudowany na podstawie dwóch najważniejszych tożsamości: tradycji judaizmu oraz socjalistycznej ideologii świeckiego syjonizmu. Podczas, gdy egalitarne idee syjonistyczne już dawno utraciły swój społeczny, zasadzający się na fundamentach opiekuńczości, wymiar, tożsamość religijna wciąż jest podstawą do ekonomicznych korzyści dla tysięcy ortodoksyjnych beneficjentów. Idea subsydiowania religijnego szkolnictwa nie ma nic wspólnego, ani z socjalistyczną wizją równości ani z liberalną gloryfikacją wolnej konkurencji.
Inny, bynajmniej nie liberalny (w sensie ekonomicznym), aspekt polityki Netanjahu to problem rozwoju żydowskiego osadnictwa na obszarze Okupowanego Terytorium Palestyńskiego (OTP). Netanjahu będzie musiał odpowiedzieć niezadowolonym Izraelczykom, dlaczego państwo nie jest w stanie utrzymać zorientowanej socjalnie polityki mieszkaniowej w Tel Awiwie, Aszdod czy Hajfie, podczas gdy jednocześnie utrzymuje, pochłaniającą krocie publicznych pieniędzy politykę osadniczą.
Abstrahując od moralnego wymiaru problematyki, a sprowadzając zagadnienie jedynie do zakresu rynkowego, polityka wsparcia kolonizacji ziem palestyńskich jest czystą niesprawiedliwością.
Wiąże się ona ze strategią promocji osadnictwa, prowadzonej w ramach przyznawania osiedlom specjalnego statusu gwarantującego mieszkańcom szereg preferencyjnych warunków.  Państwo umożliwia osadnikom zakup tanich subsydiowanych mieszkań; dostęp do refundowanych, niskooprocentowanych kredytów; gwarantuje bezpłatne szkolnictwo i opiekę przedszkolną od 3 roku życia oraz darmowy transport dzieci do szkół; preferuje dzieci osadników przy okazji przyznawania stypendiów edukacyjnych; zapewnia wyższe pensje dla nauczycieli i lekarzy; gwarantuje subsydiowanie podatków nakładanych przez UE na produkty rolne oraz aplikuje niższe stawki podatkowe.
Preferencyjna polityka jest formułowana w ramach kreowania tzw. „obszarów o znaczeniu priorytetowym” obejmujących aktualnie około 70% osiedli. Polityka gabinetu Netanjahu jest motywowana przez wymogi specyficznej koalicji, w skład której obok macierzystego Likudu wchodzą nacjonalistyczny Ysrael Beitenu (Nasz Dom) oraz ortodoksyjny Szas. Nasz Dom postrzega istnienie osiedli jako cel strategiczny, ucieleśnienie idei wielkiego Izraela  i  przestrzeń życiową. Ortodoksyjna religijna partia Szas z kolei, widzi w osiedlach realizację uświęconej obecności żydowskiej na terenach biblijnych, które siłą rzeczy nie mogą być zamieszkane przez Arabów. Sam Likud z kolei, traktuje osiedla jako bufor bezpieczeństwa, pretekst do obecności wojskowej i znakomitą kartę przetargową na wypadek negocjacji z Palestyńczykami.
Tym samym więc, polityka rozbudowy osadnictwa jak i wspierania osadników ma swoje gruntowne umocowanie w programach politycznych koalicjantów jak i systemie wartości przez nich wyznawanych.
W obliczu realiów koalicyjnych i biorąc pod uwagę program polityczny Likudu, słowa premiera, powołującego się na wartości liberalne, są co najmniej mało wiarygodne, by nie rzec groteskowe. Promująca osadnictwo polityka jest ponadto przedmiotem krytyki, jako przejaw wsparcia uprzywilejowanych podmiotów gospodarczych, jakim są banki i przedsiębiorstwa budowlane.
Mimo, że sam udział banków w osadniczych inwestycjach nie jest z ekonomicznego punktu widzenia niczym zadziwiającym, to część komentatorów widzi w zaangażowaniu sektora bankowego i budowlanego bezpośredni interes finansowych potentatów, naprzeciwko któremu wychodzą Izraelscy decydenci z Netanjahu na czele. Problem rzekomego powiązania premiera z inwestorami z sektora nieruchomości krytykował między innymi Amos Oz, który określił niedawno rolę premiera jako:
Bezprecedensowe poparcie dla nieograniczonego bogacenia się grupy potentatów i ich dworów kosztem klasy średniej i biedoty.
Komentarz Oza, nie jest zapewne pozbawiony podstaw. Już sam udział banków i firm budowlanych w osadniczych przedsięwzięciach, jest na rękę dość wąskiej grupie inwestorów. Banki korzystają z okupacji i osadnictwa na szereg sposobów.
Po pierwsze, zapewniają niskooprocentowane kredyty hipoteczne dla potencjalnych nabywców nieruchomości oraz wykonawców. W przypadku wykonawców, pożyczki są konieczne dla szybkiej realizacji dużej ilości projektów, których ukończenie nie byłoby możliwe bez dodatkowych źródeł finansowania. Korzyścią banków jest oprocentowanie oraz możliwość ewentualnego przejęcia własności nad nieruchomością w przypadku nieukończenia czy nie-sprzedania projektu.
Osobną kwestią jest popyt, który jest stymulowany przez kredyty dla nabywców. Owa strategia sprzężona z państwową polityką subsydiowania zakupu nieruchomości, gwarantuje jego ciągłość, co z jednej strony zapewnia preferencyjne warunki zakupu dla osadników, a jednocześnie stymuluje podaż, która jest gwarantowana kredytowaniem banków dla wykonawców.
Po drugie. Z usług banków korzystają władze lokalne. Podobnie jak wykonawcy, zarządzający lokalnie przedstawiciele władzy są bezpośrednio powiązani z systemem bankowym poprzez pobieranie kredytów finansujących rozwój lokalnej infrastruktury, zarządzanie finansami i inwestycjami oraz świadczeniem inny usług bankowych.
Po trzecie. Z podobnych usług korzystają sami osadnicy, klienci indywidualni i biznesowi. Wraz ze zwiększaniem się liczy osadników zwiększa się liczba sprzedawanych przez banki usług. Z punktu widzenia przedsiębiorstw budowlanych natomiast, gwarantowany za pomocą państwowych subsydiów popyt zapewnia ciągłość inwestycyjną.
Podsumowując, nawet jeśli charakter bezpośredniego powiązania Netanjahu ze światem biznesu zaangażowanego w inwestycje osadnicze pozostaje w sferze spekulacji, to zbieżność owych interesów jest oczywista. Ze względu bowiem na szereg korzyści, zarówno banki jak i przedsiębiorcy budowlani są zainteresowani kontynuacją promocji osadnictwa, to zaś, jest na rękę politykom, którzy osadnictwo kreują ze względów strategicznych, ideologicznych i propagandowych.
Mimo, że zbieżność interesów państwa z interesem kapitału, nie jest jeszcze powodem by określać władzę państwa mianem nieliberalnej, to współpraca w ramach jednego, nacechowanego ideologicznie projektu, który promuje interesy jednej grupy społecznej kosztem reszty obywateli, jest od liberalizmu dalekie.
Zaangażowanie w projekt promocji osadnictwa wykracza ponadto poza sferę współpracy państwa z inwestorami, a wręcz może przybrać wymiar dyskryminacji tych podmiotów, które takowej współpracy nie chcą. Ciekawym przykładem ilustrującym problem jest kwestia projektu budowlanego Rawabi. Rawabi to przedsięwzięcie wykreowane przez palestyńko-katarski koncern, które zakłada wybudowanie palestyńskiego miasta (Rawabi) położnego pomiędzy Ramallah a Nablusem (Okupowane Terytorium Palestyńskie). W styczniu 2011, spółka pozyskała współpracę z 12 izraelskimi partnerami – firmami budowlanymi. Warunkiem współpracy nałożonym jako obwarowanie ze strony koncernu było zobowiązanie izraelskich partnerów, by nie używali w ramach prac budowlanych produktów pochodzących z fabryk położonych na terenie osiedli oraz produktów na terenie osiedli wydobywanych (chociażby kamienia pozyskiwanego na terenach okupowanych).
Motywacją obwarowania było polityczne opowiedzenie się koncernu po stronie promowanego przez palestyńskiego premiera bojkotu osiedli, których istnienie jest sprzeczne z prawem międzynarodowym. Pomimo kontrowersyjnego charakteru projektu, 12 wspomnianych izraelskich wykonawców przystało na warunki koncernu. Jak się można domyślać, motywacją izraelskich współpracowników była zapewne nie tyle chęć manifestacji sprzeciwu wobec osiedli, co skorzystanie z lukratywnych warunków zaproponowanej przez koncern umowy. Izraelskie firmy zdecydowały się zapewne na udział w przedsięwzięciu motywując się względami natury ekonomiczniej, nie bacząc na jej ideologiczny czy polityczny wymiar. Decyzja spotkała się za to z ostracyzmem na łonie izraelskiego Knesetu. Związana z Naszym Domem, Szasem i Likudem grupa parlamentarzystów wezwała premiera Netanjahu do bojkotu firm, które zdecydują się na współpracę. Żądanie zostało poparte na forum ekonomicznym Knesetu a jeden z deputowanych  (Aryeh Eldad) mówił wprost.
Niech będzie jasne, że każda z Izraelskich firm biorąca udział w budowaniu Rawabi, już nigdy nie wybuduje niczego w Tel Awiwie.
Żądanie radykalnych członków Knesetu zyskało natychmiastowy aplauz izraelskich agencji osadniczych. Pomijając polityczny aspekt problematyki należy jasno stwierdzić – tego rodzaju interwencja jest daleka od zasad wolnego rynku, gwałci prawo do wolnej konkurencji i jest narzędziem ingerencji polityki w sferę gospodarki celem wywarcia konkretnego zamierzenia ideologicznego.
Ideologia wpierania osadnictwa propagowana przez Netanjahu i jego współpracowników stoi w swej całej rozciągłości w sprzeczności z wartościami wolnorynkowej gospodarki i społeczeństwa liberalnego.

Łatwe decyzje a ich konsekwencje.


W obliczu powyższych uwarunkowań starania Netanjahu, zasadzające się na odwoływaniu się do idei liberalizmu jak i podstawy legitymacji ideologicznej politycznego mandatu, są zapewne niewystarczające. Trudo się bowiem spodziewać, by premier zasadniczo przewartościował swoją politykę. Jak się wydaje, każde posunięcie premiera będzie obciążone ryzykiem braku autentyczności. Podczas, gdy promowanie liberalizmu jest pozbawione tradycji dotychczasowej polityki, zwrot ku radykalnej koncepcji państwa opiekuńczego jawi się jako scenariusz równie mało wiarygodny.
Stabilna dotąd pozycja premiera słabnie. Spadek popularności wiąże się ponadto z podkreślanym przez komentatorów przeświadczeniem części demonstrujących, że premier jest bezpośrednio odpowiedzialny za kryzys. Oskarżenie to, choć wydaje się bliskie nieskomplikowanemu populizmowi, ma swoje umocowane w realiach dnia codziennego tysięcy Izraelczyków.
Wielu bowiem obwinia gabinet Netanjahu za promocję napływu kapitału z bogatych ośrodków żydowskiej diaspory Nowego Jorku, Miami i Paryża, który w głównej mierze skoncentrował się na zakupie nieruchomości. Znaczenie zastrzyku pieniędzy powodowanego inwestycjami, było niewspółmiernie małe w stosunku do dramatycznego wzrostu cen nieruchomości. W najbardziej popularnych turystycznych lokacjach Tel Awiwu, Netanji czy Jerozolimy w przeciągu ostatnich trzech lat, ceny nieruchomości wzrosły ponad 40%. Beneficjentami stały się wąskie grupy inwestorów, przeciętni mieszkańcy zaś, doświadczyli wzrostu kosztów poprzez coraz trudniejsze realia.
Resentyment względem najbogatszych jest eksploatowany przez Netanjahu, którego otocznie próbuje prostego zaszufladkowania protestujących jako „nieliczne lewicowe grupki”. Z jednej strony premier proponuje częściowe reformy, doceniając głos protestujących, ale jednocześnie stara się umniejszyć ich znaczenie.
Jak się jednak wydaje, jest to raczej taktyka doraźna, a sam Netanjahu będzie musiał zdobyć się na bardziej zróżnicowane posunięcia.
Jak pokazują sondaże około 87% Izraelczyków popiera namiotowy protest. Trudno określić tak znakomitą część społeczeństwa jedynie jako natchnioną lewicowymi ideami grupę. Podobnie, pragnienie Izraelczyków wołające o zminimalizowanie wpływu potentatów nie jest jedynie populistycznym zawołaniem, ale szczerą obawą. Jak się można domyślać, niechęć ta jest nie tyle niechęcią w stosunku do najbogatszych, co strachem przez finansową oligarchią. W mocno zintegrowanej wokół pieniądza kulturze żydowskiej, bogacenie się czy posiadanie własności nie jest nacechowane negatywnie, wręcz przeciwnie, jest wartością jak najbardziej pozytywną. Jednocześnie jednak, współczesny Izrael wyrósł na ideach egalitarnych, obywatelskiej współpracy i odpowiedzialności. Podczas gdy samo bogacenie się problemem nie jest, to izolacja wąskich grup oligarchii jest postrzegana jako element negatywny.
Jak się można spodziewać, taktyka minimalizowania znaczenia protestów poprzez sprowadzanie jej genezy do roszczeniowej postawy lewicowo zorientowanych demonstrujących nie zapewni Netanjahu wystarczającego poparcia.  Nawet jeśli skromna część 87% popierających idee protestu Izraelczyków zdecyduje się na manifestację swych poglądów na drodze wyborów, pozycja Netanjahu znacząco osłabnie.
Odpowiedź na żądania protestujących może się jednak okazać bardziej skomplikowana. Część komentatorów podkreśla, że charakter demonstrowanych żądań wykracza daleko poza sferę niezadowolenia z rosnącego wpływu finansowych magnatów czy prostej roszczeniowej postawy. W opinii wielu, protesty są raczej ucieleśnieniem dokonującego się od co najmniej dekady rozkładu tradycyjnej Izraelskiej tożsamości. Przez lata bowiem solidaryzm izraelski był budowany jako konieczność integracji zagrożonych przez antysemityzm obywateli. W owym ujęciu Izraelczycy niejako czuli się zobowiązani do ponoszenia trudów budowania państwowości i jej ochrony w imię racji wyższych. W zamian, mogli być stosunkowo pewni stabilnej roztaczającej socjalny nadzór sfery opiekuńczości państwowej oraz jakości władzy.
Wraz ze zniknięciem opiekuńczości i rozgoryczeniem względem władzy, tradycyjny solidaryzm traci swoje zasadnicze elementy stając się ideą pustą, wymagającą jedności wokół państwa, które przestaje gwarantować oczekiwane korzyści.
Dodatkowym problemem są ekonomiczne koszta kontynuacji tradycyjnego modelu socjalizującego. Jeśli państwo Izrael nie jest w stanie dłużej ponosić ciężarów opiekuńczości, pęknięcia w izraelskiej tożsamości będą coraz głębsze.
Politycy Izraelscy będą musieli uświadomić sobie, że poparcie dla ich władzy przestaje być politycznym pewnikiem. Chcąc odzyskać zaufanie obywateli będą zmuszeni do wykreowania nowych mechanizmów integracji.
Największym zagrożeniem dla jakości izraelskiej tożsamości, byłaby próba integracji poprzez odwołanie się do mechanizmów obrony umocowanych w poczuciu zagrożenia przed niebezpieczeństwem zewnętrznym. W wymiarze praktycznym, oznaczało by to zapewnie wykorzystanie idei obrony przed antysemityzmem. Jakkolwiek skuteczna w wymiarze propagandowym, koncepcja ta byłaby daleka od odpowiedzi na najbardziej zasadnicze problemy Izraelskiej tożsamości. Co więcej, mogłaby doprowadzić do eskalacji agresji, której najprostszą kanalizacją byłaby kolejny konflikt z Palestyńczykami.
Choć idea zaangażowania się w militarny konflikt w imię konsolidacji wyborczego elektoratu jest koncepcją krótkowzroczną, to jak się można domyślać wciąż możliwą. Pokusa uzyskania doraźnych rezultatów politycznych jako odpowiedź na głębszy kryzys może okazać się silna. To czy stanie się pokusą Netanjahu pokaże czas.
 Tekst ukazał sie na łamach czaspisma internetowego BliskiWschód.pl 

Drugie dno okupacji


5 lipca rano izraelscy żołnierze weszli wraz z ciężkim sprzętem do palestyńskiej wioski Amniyr. Wojsko zniszczyło dziewięć cystern. Tydzień później żołnierze  zniszczyli pompy i studnie w palestyńskich wioskach Doliny Jordanu: Al-Nasarya, Al-Akrabanya i Beit Hassan. W Betlejem brak wody doprowadził do zamieszek w obozach uchodźców.


Nierówny podział zasobów.

Okupacja Zachodniego Brzegu Jordanu jest silnie związana z nierównym podziałem wody. Palestyńczycy oraz Izraelczycy dzielą dwa podstawowe rezerwuary wody rejonu: leżący na terenie Zachodniego Brzegu Jordanu (ZBJ) zasilany spływającą z Gór Judzkich podziemny zbiornik wody gruntowej oraz wody Jordanu i jego dopływów. Wody gruntowe  ZBJ stanowią źródło jednej czwartej całości konsumowanej przez Izraelczyków wody oraz około 90 % wody konsumowanej przez Palestyńczyków zamieszkujących ZBJ. Jednocześnie zasoby gruntowe ZBJ są w 80% wykorzystywane przez Izraelczyków a jedynie w 20% przez ludność palestyńską.

Kontrola wody ponadto jest dochodowym choć wątpliwym moralnie interesem; okupowana ludność palestyńska jest zmuszona kupować wodę od Izraelskiego dostawcy i mimo, że zasoby wodne znajdują się na terenach zamieszkanych przez Palestyńczyków muszą oni płacić zawyżone stawki za jej dostawę. Polityka sprzedaży wody jest połączona z surowymi restrykcjami ograniczającymi kopanie studni, co zmusza Palestyńczyków do płacenia dyktowanych przez Izrael stawek. Każda studnia wybudowana bez pozwolenia władz okupacyjnych jest uznawana za nielegalną, co skutkuje jej zasypaniem. Pozwolenia są wydawane rzadko. Problem niszczenia studni dotyka najczęściej mieszkańców, żyjących w pobliżu żydowskich osiedli, ludność wiejską bądź osiadłych beduinów. Warto dodać, że główne kierunki żydowskiego osadnictwa to obszary dzięki wodnym zasobom urodzajne, a sami osadnicy za wodę płacą symboliczną opłatę. W odbiorze Palestyńczyków brak dostępu do wody jest jednym z najbardziej dotkliwych przejawów okupacji.

Dyskryminację obrazują statystyki, limit wody przypadającej na jednego Palestyńczyka to 50l. dziennie, limit przysługujący żydowskiemu osadnikowi to 280 litrów. W niektórych rejonach średnia palestyńska konsumpcja to 20l. – minimum wymagane przez WHO do ogłoszenia konieczności interwencji humanitarnej.

Mimo, że zgodnie z porozumieniami z Oslo (1993), Izrael uznał palestyńskie prawo do dostępu do wody, to realia aplikowanej polityki tenże dostęp uniemożliwiają. Jak podają statystyki około 200 000 mieszkających na Zachodnim Brzegu Palestyńczyków nie jest podłączonych do sieci wodociągowych, a 95% wody w Strefie Gazy nie nadaje się do spożycia. Zgodnie z przeprowadzoną przez Bank Światowy analizą, niedoinwestowanie w zakresie dostępu do wody powoduje daleko idące konsekwencje dla palestyńskiej ekonomii w ogóle. Braki w zasobach wodnych powodują straty w skali makroekonomicznej. Konsekwencją jest utrata dochodu w wysokości prawie 20% rocznego PKB oraz utrata 110 000 miejsc pracy rocznie.

Wodne projekty. Inicjatywy skazane na porażkę?

Problem dostępu do stosunkowo skromnych zasobów wodnych jest powszechnie uważany za jedną z zasadniczych choć nie powszechnie komentowanych przyczyn konfliktu. Jednocześnie jednak, część środowisk skupionych wokół zagadnienia uważa, że te problemy mogą być przezwyciężone poprzez szereg podejmowanych na terytorium okupowanym pozarządowych inicjatyw rozwojowych.Zgodnie z ową filozofią podstawą ma być kooperacja pozarządowych aktorów reprezentujących obie strony - wysiłek na rzecz współpracy w ramach tzw. „projektów wodnych” może być podstawą do szerszej kooperacji a w ostateczności do budowania koniecznego dla porozumienia zaufania. Jak mówił w wywiadzie dla agencji al-Jazeera Nader al-Khateeb, dyrektor palestyńskiej sekcji Friends of the Earth Middle East (FoEME):

Jeśli każda ze stron konfliktu uzna podstawowe dla człowieka prawo do dostępu do wody za uniwersalne będzie to oznaczać rozpoznanie człowieka w konflikcie. Woda może posłużyć jako instrument budowania empatii i zaufania. Niestety, póki co jest wykorzystywana jako narzędzie kary i dyskryminacji.

Głównym obszarem aktywności FoEME w regionie jest projekt nazwany „Good Water Neighbors” – przedsięwzięcie, które angażuje uczestników z Palestyńskiego Terytorium Okupowanego, Izraela i Jordanii. W przeciągu ostatnich pięciu lat projekt uruchomił 29 trans-granicznych inicjatyw. Zgodnie z informacjami izraelskiej sekcji FoEME wysokość zainwestowanych w ramach projektu środków wyniosła 120 000 000 USD. Większość funduszy pochodzi z donacji USAID, Banku Światowego oraz instytucji Unii Europejskiej. Środki zostały przeznaczone na budowę studni, pomp, oczyszczalni i remonty kanalizacji.

Rozwój wspólnych inicjatyw stał się ponadto katalizatorem efektów politycznych. Znamiennym przykładem jest przypadek współpracy pomiędzy palestyńską wsią Wadi Fuqin a izraelską społecznością Tzur Hassadeh, które pracowały razem w ramach jednego z projektów. Inicjatywa przyniosła wyjątkowy efekt polityczny, kiedy obie społeczności jednym głosem sprzeciwiły się budowie Bariery Separacyjnej, która biegnąc przez terytoria obu wsi miała doprowadzić do oddzielenia mieszkańców, a w konsekwencji położyć kres współpracy.

Jak się jednak wydaje, nawet spektakularne w znaczeniu propagandowym pozarządowe inicjatywy będą wtórne w stosunku do efektu jaki mógłby być wywarty zmianą w polityce samego Izraela. Większość osiągnięć okazuje się bowiem mało znaczącymi eksperymentami, których koszta są częstokroć za wysokie. W obliczu konsekwentnej polityki władz okupacyjnych, kontynuujących swoisty „wodny apartheid” międzynarodowe donacje są po prostu marnotrawione.Jak uważa wielu przedstawicieli palestyńskiej strony problemu, wspólne projekty to nie wszystko. Zasadniczą kwestią nie jest bowiem infrastruktura, ale problem decyzyjności. Dopóki Palestyńczycy pozostaną zależni od dobrej woli Izraela, dopóty problem wody pozostanie aktualny. Zdaniem wielu specjalistów wspólne projekty mają szansę powodzenia tylko wtedy, gdy Palestyńczycy będą sami mogli decydować o swoich zasobach. Jak komentował problem Amyad Alewi, palestyński ekspert organizacji „House of Water and Environment”:

Wspólna budowa wodociągów czy studni jest ideą piękną, ale nie praktyczną. Palestyńczycy nie chcą rozwiązania, w którym Izrael trzyma rękę na przysłowiowym kurku. Dopóki woda jest narzędziem szantażu, dopóty problem dostępu do niej będzie nierozwiązany.

Z punktu widzenia Alewiego niezależność w dostępie do wodnych zasobów musi być warunkiem wstępnym jakichkolwiek inicjatyw rozwojowych. Problem wpisuje się w szerszy aspekt polityczny i jest częścią palestyńskiej suwerenności w ogóle. Część proponowanych projektów opiera się o współpracę, która z punku widzenia palestyńskiego jest co najmniej kontrowersyjna. Najbardziej dyskusyjne inicjatywy dotyczą perspektyw kooperacji pomiędzy Palestyńczykami a żydowskimi osadnikami. Problem obrazuje przypadek palestyńskiej wsi Kafr ‘Ein położonej w pobliżu dużego bloku osadniczego Ariel.

Mieszkańcy Kafr ‘Ein od kilku lat uskarżają się na zanieczyszczenie rzeki nawadniającej kluczowe dla lokalnej społeczności uprawy oliwek. Jak twierdzą Palestyńczycy, źródłem zanieczyszczenia jest znajdująca się w osiedlu fabryka. W 2009 pojawił się pomysł współpracy w ramach budowy oczyszczalni ścieków, która mogłaby służyć zarówno Żydom jak i Palestyńczykom. Przedstawiciele lokalnych palestyńskich władz w Salfit odmówili argumentując, że kooperacja byłaby pośrednią legitymacją osadnictwa. Z punktu widzenia Palestyńczyków rozwiązaniem powinno być wycofanie osadnictwa w ogóle. Jak argumentują, współpraca z nielegalnym z punktu widzenia prawa międzynarodowego podmiotem nie jest możliwa. Co więcej, w obliczu palestyńskiego stanowiska negocjacyjnego, które bezapelacyjnie domaga się rozwiązania osiedli, jakakolwiek kooperacja byłaby osłabieniem własnej pozycji w ramach rokowań.

Problem osadnictwa, podobnie jak zagadnienie dostępu do wody ma swój kontekst prawny. Wielu Palestyńczyków widzi w międzynarodowych programach pomocowych i rozwojowych instrument wyręczania władz Izraela, który jako okupant jest zobowiązany szeregiem przepisów z kanonu międzynarodowego prawa humanitarnego; w tym, prawa zabraniającego wykorzystywanie czy zabór zasobów naturalnych ludności okupowanej. Problematyka wody jawi się zatem nie tyle jako kwestia ilości i jakości kooperacyjnych projektów czy zaawansowania planów rozwojowych, ale jako jeden z zasadniczych elementów dyskusji poszanowania praw człowieka w ogóle.Dopóty bowiem państwo Izrael, nie uzna prawa dostępu do wody za prawo przyrodzone przysługujące każdej istocie ludzkiej bez względu na jej narodowość, problem nierównego podziału zasobów wodnych będzie pozostanie aktualny.

Źródła: Palestine Media Centre, CJPME, World Health Organization, +927 Blog, FOEME, electronic intifada, House of Water and Environment, al-Jazeera.

Tekst ukazał sie na łamach czasopisma internetowego