Pękająca tożsamość Izraela


Niespełna tydzień temu na ulicę izraelskich miast wyszło 150 000 sfrustrowanych kryzysem protestujących. Fala demonstracji wywołała dyskusję nad kondycją izraelskiego społeczeństwa i jakością demokracji. To jak potoczą się losy „izraelskiej rewolucji” pozostaje niewiadomą. Jedno jest pewne, premier Netanjahu będzie musiał odpowiedzieć na coraz bardziej kategoryczne żądania.


Demonstracje rozpoczęły się prawie trzy tygodnie temu w Tel Awiwie, gdzie mała grupka aktywistów rozbiła namiot chcąc zwrócić uwagę na problem kryzysu mieszkaniowego. Mało kto się wówczas spodziewał, że będzie to wstępem do masowego protestu. W sobotę (30 lipiec) na ulicę wyszło około 150 000 ludzi. Jak pisał izraelski dziennik Ma`ariv był to największy obywatelski  protest w historii Izraela.
Trwające od dwóch dni demonstracje nie cichną, a lista żądań staje się coraz dłuższa. W początkowej fazie protestu jedynym postulatem było żądanie interwencji państwa w sferę budownictwa socjalnego. Dzisiaj demonstranci coraz głośniej domagają się ustąpienia Netanjahu.
Dotychczas mocna pozycja izraelskiego premiera słabnie - kruszy się pod ciosami głośnych medialnie wydarzeń: zamieszania wokół Flotylli I i II, śmierci Palestyńczyków zabitych podczas obchodów Nakby, zdobywającego coraz większą popularność palestyńskiego wniosku o głosowanie nad poparciem dla utworzenia niepodległego państwa na forum ONZ, powszechnej krytyki judaizacji Jerozolimy i rozwoju osadnictwa oraz zataczającego coraz szersze kręgi międzynarodowego bojkotu Izraela.
Jak się jednak wydaje, dopiero aktualnie trwające protesty mogą stać się bezpośrednią przyczyną kryzysu w ramach coraz mniej popularnej koalicji. Mimo, że pozycja premiera jest stosunkowo stabilna, to w obliczu narastających protestów będzie on zmuszony stawić czoła żądaniom niezadowolonych Izraelczyków.
Dotychczasowe niepowodzenia Netanjahu były bezpośrednio związane z kwestią palestyńską - problemem, którym izraelscy premierzy potrafią mniej lub bardziej skutecznie zarządzać. Niepokoje i protesty wśród Izraelczyków są z punktu widzenia Netanjahu problemem bardziej istotnym. Palestyńczycy nie biorą udziału w wyborach, Żydzi tak.

Czego chcą?


Przyczyną niezadowolenia jest pogarszająca się stopa życiowa, powodowana boomem na rynku nieruchomości, który zmusił w ostatnich latach wielu Izraelczyków do ponoszenia niespotykanych dotąd wydatków.
Podczas, gdy średnia Izraelska pensja wynosi około 2500 USD (w przypadku pracowników sektorów kluczowych, takich jak nauczyciele czy lekarze 2000 USD) koszt wynajmu trzypokojowego mieszkania w Jerozolimie czy Tel Awiwie wynosi około 1000 dolarów.
W opinii części Izraelczyków bezpośrednia odpowiedzialność za windujące ceny nieruchomości leży po stronie premiera, który jest oskarżany o stymulację rynku, ukierunkowaną na bogatych inwestorów z zagranicy – głównie USA, Francji i Rosji. Owa polityka miała stać się zdaniem niektórych przyczyną sztucznego zawyżania cen. W domyśle, chodzi także o bezpośrednie powiązanie premiera z inwestorami rynku nieruchomości, co pozwoliło na dostęp do lukratywnych interesów i ukierunkowaną na bogatego odbiorcę politykę. Choć owe oskarżenia są w sferze domysłów i występują raczej jako komentarz ogólnej i wolnej od konkretów publicystyki, to patrząc na dane ekonomiczne nie trudno oprzeć się wrażeniu, że protestujący mają podstawy do niezadowolenia.
W przeciągu kadencji Netanjahu ceny nieruchomości wzrosły o 35%. Windujące koszty  pociągnęły za sobą wydatki, do których żyjący dotychczas dostatnio Izraelczycy nie są przyzwyczajeni. Koszty okazują się szczególnie dotkliwe dla nisko opłacanych pracowników budżetówki. Nic dziwnego zatem, że protest, który miał początkowo jeden skonkretyzowany wymiar objął swym zasięgiem różnorodne grupy społeczne, a tym samym zmienił swój charakter.
Protest stał się niemalże masowy. Na ulicę wyszli ludzie młodzi, nauczyciele, lekarze, studenci, pielęgniarki, młode matki, przedstawiciele wolnych zawodów. Jednocześnie więc wydłużyła się lista postulatów. Jak informował 2 sierpnia izraelski dziennik Haaretz, protestujący domagają się: wznowienia subsydiowanego  budownictwa socjalnego; wprowadzenia poprawek do Ustawy o Budownictwie, które zobowiązałby wykonawców do budowania tanich mieszkań; stopniowej redukcji podatków (w tym podatku VAT); podniesienia płacy minimalnej do poziomu 50% średniego wynagrodzenia; zagwarantowania publicznej, darmowej opieki przedszkolnej od trzeciego miesiąca życia dziecka; zredukowania liczebności klas szkolnych do poziomu 21 uczniów; zwiększenia liczebności nauczycieli, policjantów, strażaków, pracowników socjalnych, lekarzy, pielęgniarek i szpitalnych łóżek.
Protesty opanowały wszystkie najważniejsze miasta kraju: Tel Awiw, Jerozolimę, Hajfę. Zasięg demonstracji jest bez precedensu, trwające od ponad trzech tygodni niepokoje zmieniły tradycyjny dla izraelskiego społeczeństwa obraz protestów zazwyczaj ograniczających się jedynie do Jerozolimy. Część komentatorów podkreśla swoisty quasi-rewolucyjny charakter demonstracji, poczucie zjednoczenia nie różnicującego pomiędzy przedstawicielami różnych grup społecznych, duch braterstwa i obywatelskiego zaangażowania. Wielu widzi w protestach nie tyle demonstrację niezadowolonych, co przebudzenie ludzi, którzy chcą zmian i chcą być za nie odpowiedzialni, ruch gotowych na poświecenie obywateli, zjednoczonych by przeciwstawić się niesprawiedliwości i samowoli władzy.
Jak pisał Amos Oz komentując wydarzenia na łamach Haaretz:
Izraelskie miasteczko namiotowe jest wspaniałym przykładem odżywającego poczucia jedności i braterstwa.
W ujęciu Oza, protesty to nie tyle forma demonstracji roszczeniowych żądań, ale dziejący się na naszych oczach mit zjednoczenia społeczeństwa, które nie zapomniało czym jest poczucie braterstwa. Oto bowiem okazuje się, że w kraju, w którym od co najmniej dekady autorytety załamują ręce nad upadkiem tradycyjnych dla Izraela wartości, dziesiątki tysięcy na ulicach krzyczy jednym głosem. Niespotykana od lat specyficzna atmosfera protestu, charakter postulatów, masowa skala i ich powszechny zasięg, skłoniły część komentatorów do porównań wystąpień z rewolucyjną falą krajów arabskich, gdzie demonstracje o charakterze ekonomicznym stały się wstępem do sprzeciwu wobec władzy w ogóle.
Jednak dla wielu Izraelskich publicystów porównania do rewolucji egipskiej czy próby budowania analogii pomiędzy kairskim Placem Tahrir a Bulwarem Rotszylda w Tel Awiwie są co najmniej nie uprawnione. Jak pisał Mosze Arens, sytuacja w Izraelu nie jest aż tak zła jak by się to mogło wydawać z perspektywy namiotu demonstranta. Izrael cieszy się stabilną ekonomią, prawie pełnym zatrudnieniem, niskim długiem publicznym, innowacyjną gospodarką, zaawansowaną tradycją stymulacji nauki i wynalazczości; a żądania Izraelskiej klasy średniej są raczej przejawem swoistych pretensji post-materialnych. Jakkolwiek zrozumiałe pragnienia protestujących, nie mogą żadną miarą być przyrównane do protestów egipskich. Trudno jest bowiem przyznać, że żądanie Izraelskich matek domagające się tanich czy darmowych przedszkoli może być przyrównane do żądania Egipskich matek krzyczących o sprawiedliwość dla oprawców ich synów. Pomimo aspektu ekonomicznego wymiar obydwu rewolucji nie jest taki sam. Ostatecznie rzecz biorąc, w przeciwieństwie do protestujących z placu Tahrir, Izraelczycy mogą być pewni, że poza demonstracją mają zagwarantowaną inną formę nacisku – wolne wybory.

Co reprezentują ?


Jednakowoż, można by się zastanowić czy Arens ma rację. Nawet jeśli w Izraelu wolne wybory są podstawą politycznej legitymacji, nie oznacza to bynajmniej, że są one mechanizmem odzwierciedlającym wolę społeczeństwa.
Problem dobrze obrazuje chociażby ostania elekcja. Zwycięzcą głosowania nie był bynajmniej rządzący Likud, ale centrowa Kadima, której jednak zabrakło głosów by samodzielnie ukonstytuować rząd. Decyzją prezydenta, który posiada konstytucyjne prawo desygnacji premiera, misja utworzenia gabinetu przypadła Netanjahu – przewodniczącemu drugiego w wyborczym wyścigu Likudu. Netanjahu zaproponował koalicję mniejszym partiom radykalnym i zdołał zorganizować parlamentarną większość.
Premier mógł co prawda postąpić inaczej i podzielić się władzą z Kadimą tworząc rząd jedności z reprezentującą partię pracy Livini. Układ taki byłby podobny chociażby gabinetowi rządzącemu w wyniku wyborów w 1984, gdzie urząd premiera sprawowali rotacyjnie Szymon Peres i Icchak Rabin. Jak pokazywały ówczesne sondaże zdecydowana większość wyborców preferowała taki właśnie układ. Netanhajnu wolał się jednak zjednoczyć z mniejszymi radykałami oraz niedobitkami Partii Pracy reprezentowanej przez „niezatapialnego” Ehuda Baraka. Decyzja Netanjahu zdeterminowała kształt chaotycznej polityki jego gabinetu. Okazało się bowiem, że wybrana koalicja nie jest aż tak wygodna jak by tego chciał premier. Motywacją Netanjahu, pchającą ku zróżnicowanej koalicji była chęć uniknięcia sytuacji, w której musiałby się liczyć ze zdaniem silnego koalicjanta w postaci Kadimy. Realia dokonanego wyboru pokazały jednak, że proces decyzyjny jest zdeterminowany jeszcze trudniejsza współpracą a sam Netanjahu jest zależy od interesów koalicjantów.
Oczywiście proces zawierania koalicji i związany z nim problem reprezentacji nie jest charakterystyczny jedynie dla Izraela. Idea koalicyjności jest w założeniu mechanizmem uzyskania jak najszerszej reprezentacji, ale nie tylko… Jest także narzędziem budowania przedstawicielstwa, która ma najpełniej wyrażać wolę wyborców.
Można by oczywiście debatować czy decyzja Netanjahu o zawarciu koalicji z Kadimą nie była by sprzeniewierzeniem wobec władnego elektoratu, albo, na ile z takiego obrotu sprawy byłby szczęśliwy elektorat Kadimy. Dyskusja to zapewne długa i trudna do podparcia wymiernymi statystykami. Operując faktami, można jednak jasno stwierdzić, że 785 tys. głosujących na Kadimę wyborców nie ma aktualnie reprezentacji w Izraelskim gabinecie. Na daną chwilę brakuje statystyk, które mogłyby odpowiedzieć na pytanie czy protestujący na ulicach Izraela to po części zawiedzeni wyborcy Kadimy. Jak się jednak wydaje, nie ma to większego znaczenia, gdyż demonstrujący reprezentują bardziej różnorodne spektrum.
To co może być istotne, to, zapewne bliskie prawdzie założenie, że demonstranci są po prostu tą częścią społeczeństwa, która chce przypomnieć izraelskim decydentom, że źródłem legitymacji ich władzy nie są polityczne układy ale wola wyborców.

Społeczna gospodarka nierynkowa izraelskiej prawicy.


Dotychczasowa reakcja Netanjahu była ostrożna. Jak zapewniał premier państwo zaoferuje 50% zniżkę na cenę posiadanych gruntów  nabywanych przez deweloperów. Niższa cena będzie zagwarantowana dla tych przedsiębiorców, którzy zaoferują najniższą cenę przyszłych mieszkań. Przy przyznawaniu zredukowanej stawki preferowani będą ponadto ci wykonawcy, którzy zobowiążą się do sprzedaży mieszkań uwzględniając preferencje dla młodych małżeństw i emerytowanych żołnierzy.  Państwo zainicjuje ponadto, wybudowanie mieszkań sprzedawanych jako nieruchomości objęte długoterminowymi umowami wynajmu, grunty pod budowę będące własnością państwa mają być oddawane za darmo tym wykonawcom, którzy zagwarantują najniższą cenę.
Premier zapowiedział ponadto, wykorzystanie części rezerwy budżetowej na wybudowanie akademików mających zapewnić miejsce 10 000 studentom. Dodatkowo obiecał wprowadzenie 50% ulgi na przejazdy kolejowe i autobusowe dla studentów. Mimo zapewnień co do częściowych reform, polityka socjalna Netanjahu i jego gabinetu w swym ogólnym wymiarze nie ulegnie zapewnie zmianie. Już u początku protestów premier sięgnął po typową w walce z socjalnymi roszczeniami oręż – gloryfikację wolnego rynku i zapewnienie o przywiązaniu do liberalnych wartości.
1 sierpnia, przy okazji specjalnej sesji Knesetu upamiętniającej rocznicę śmierci lidera prawicowego syjonizmu Zeev-a Żabotyńskiego, Netanjahu użył słów nieżyjącego przywódcy mówiąc: Wolna konkurencja gospodarcza nie jest problem. Problemem jest za to jej brak. Brak wolnego rynku niszczy obywatela.
Powoływanie się na autorytet Żabotyńskiego nie jest przypadkowe. Żabotyński jako polityk syjonistycznej prawicy widział w socjalistycznych ideach, przyświecających budowie Izraela zagrożenie, sprzeciwiał się aktywnie lewicowym ojcom założycielom, a w konsekwencji stał się ideowym przywódcą Likudu. Netanjahu jako przywódca Likudu stara się odgrywać rolę męża opatrznościowego izraelskiego liberalizmu. 
Jednak dla wielu Izraelczyków Netanjahu liberałem nie jest, a jego powoływanie się na wolny rynek nie ma żadnego umocowania w praktyce. Netanjahu jest przede wszystkim zwolennikiem subsydiowania ponad 50 jesziw (wyższych szkół talmudycznych), gdzie pobierają darmową edukacje żydowscy ortodoksi. Szkoły te, są nie tylko problemem ze względu na koszta doraźne. Nie bez znaczenia jest fakt, że absolwenci powyższych częstokroć nie nadążają za wymogami współczesności, ich talmudyczna wiedza nie ma rynkowego zastosowania, a jej posiadacze zasilają szeregi utrzymywanej między innymi na koszt państwa bezrobotnej biedoty.
W opinii części Izraelczyków, nawet jeśli egzystencja owych szkół jest uświęcona tradycją, tożsamością i wiarą, to nie oznacza to automatycznie zmuszania świeckiej części społeczeństwa do ponoszenia kosztów ich istnienia. Mimo, że dyskusja nad zakresem subsydiowania talmudycznego nauczania nie jest nowa, to w obliczu kryzysu w oczywisty sposób powraca ze zdwojoną siłą.
Izrael jako państwo został zbudowany na podstawie dwóch najważniejszych tożsamości: tradycji judaizmu oraz socjalistycznej ideologii świeckiego syjonizmu. Podczas, gdy egalitarne idee syjonistyczne już dawno utraciły swój społeczny, zasadzający się na fundamentach opiekuńczości, wymiar, tożsamość religijna wciąż jest podstawą do ekonomicznych korzyści dla tysięcy ortodoksyjnych beneficjentów. Idea subsydiowania religijnego szkolnictwa nie ma nic wspólnego, ani z socjalistyczną wizją równości ani z liberalną gloryfikacją wolnej konkurencji.
Inny, bynajmniej nie liberalny (w sensie ekonomicznym), aspekt polityki Netanjahu to problem rozwoju żydowskiego osadnictwa na obszarze Okupowanego Terytorium Palestyńskiego (OTP). Netanjahu będzie musiał odpowiedzieć niezadowolonym Izraelczykom, dlaczego państwo nie jest w stanie utrzymać zorientowanej socjalnie polityki mieszkaniowej w Tel Awiwie, Aszdod czy Hajfie, podczas gdy jednocześnie utrzymuje, pochłaniającą krocie publicznych pieniędzy politykę osadniczą.
Abstrahując od moralnego wymiaru problematyki, a sprowadzając zagadnienie jedynie do zakresu rynkowego, polityka wsparcia kolonizacji ziem palestyńskich jest czystą niesprawiedliwością.
Wiąże się ona ze strategią promocji osadnictwa, prowadzonej w ramach przyznawania osiedlom specjalnego statusu gwarantującego mieszkańcom szereg preferencyjnych warunków.  Państwo umożliwia osadnikom zakup tanich subsydiowanych mieszkań; dostęp do refundowanych, niskooprocentowanych kredytów; gwarantuje bezpłatne szkolnictwo i opiekę przedszkolną od 3 roku życia oraz darmowy transport dzieci do szkół; preferuje dzieci osadników przy okazji przyznawania stypendiów edukacyjnych; zapewnia wyższe pensje dla nauczycieli i lekarzy; gwarantuje subsydiowanie podatków nakładanych przez UE na produkty rolne oraz aplikuje niższe stawki podatkowe.
Preferencyjna polityka jest formułowana w ramach kreowania tzw. „obszarów o znaczeniu priorytetowym” obejmujących aktualnie około 70% osiedli. Polityka gabinetu Netanjahu jest motywowana przez wymogi specyficznej koalicji, w skład której obok macierzystego Likudu wchodzą nacjonalistyczny Ysrael Beitenu (Nasz Dom) oraz ortodoksyjny Szas. Nasz Dom postrzega istnienie osiedli jako cel strategiczny, ucieleśnienie idei wielkiego Izraela  i  przestrzeń życiową. Ortodoksyjna religijna partia Szas z kolei, widzi w osiedlach realizację uświęconej obecności żydowskiej na terenach biblijnych, które siłą rzeczy nie mogą być zamieszkane przez Arabów. Sam Likud z kolei, traktuje osiedla jako bufor bezpieczeństwa, pretekst do obecności wojskowej i znakomitą kartę przetargową na wypadek negocjacji z Palestyńczykami.
Tym samym więc, polityka rozbudowy osadnictwa jak i wspierania osadników ma swoje gruntowne umocowanie w programach politycznych koalicjantów jak i systemie wartości przez nich wyznawanych.
W obliczu realiów koalicyjnych i biorąc pod uwagę program polityczny Likudu, słowa premiera, powołującego się na wartości liberalne, są co najmniej mało wiarygodne, by nie rzec groteskowe. Promująca osadnictwo polityka jest ponadto przedmiotem krytyki, jako przejaw wsparcia uprzywilejowanych podmiotów gospodarczych, jakim są banki i przedsiębiorstwa budowlane.
Mimo, że sam udział banków w osadniczych inwestycjach nie jest z ekonomicznego punktu widzenia niczym zadziwiającym, to część komentatorów widzi w zaangażowaniu sektora bankowego i budowlanego bezpośredni interes finansowych potentatów, naprzeciwko któremu wychodzą Izraelscy decydenci z Netanjahu na czele. Problem rzekomego powiązania premiera z inwestorami z sektora nieruchomości krytykował między innymi Amos Oz, który określił niedawno rolę premiera jako:
Bezprecedensowe poparcie dla nieograniczonego bogacenia się grupy potentatów i ich dworów kosztem klasy średniej i biedoty.
Komentarz Oza, nie jest zapewne pozbawiony podstaw. Już sam udział banków i firm budowlanych w osadniczych przedsięwzięciach, jest na rękę dość wąskiej grupie inwestorów. Banki korzystają z okupacji i osadnictwa na szereg sposobów.
Po pierwsze, zapewniają niskooprocentowane kredyty hipoteczne dla potencjalnych nabywców nieruchomości oraz wykonawców. W przypadku wykonawców, pożyczki są konieczne dla szybkiej realizacji dużej ilości projektów, których ukończenie nie byłoby możliwe bez dodatkowych źródeł finansowania. Korzyścią banków jest oprocentowanie oraz możliwość ewentualnego przejęcia własności nad nieruchomością w przypadku nieukończenia czy nie-sprzedania projektu.
Osobną kwestią jest popyt, który jest stymulowany przez kredyty dla nabywców. Owa strategia sprzężona z państwową polityką subsydiowania zakupu nieruchomości, gwarantuje jego ciągłość, co z jednej strony zapewnia preferencyjne warunki zakupu dla osadników, a jednocześnie stymuluje podaż, która jest gwarantowana kredytowaniem banków dla wykonawców.
Po drugie. Z usług banków korzystają władze lokalne. Podobnie jak wykonawcy, zarządzający lokalnie przedstawiciele władzy są bezpośrednio powiązani z systemem bankowym poprzez pobieranie kredytów finansujących rozwój lokalnej infrastruktury, zarządzanie finansami i inwestycjami oraz świadczeniem inny usług bankowych.
Po trzecie. Z podobnych usług korzystają sami osadnicy, klienci indywidualni i biznesowi. Wraz ze zwiększaniem się liczy osadników zwiększa się liczba sprzedawanych przez banki usług. Z punktu widzenia przedsiębiorstw budowlanych natomiast, gwarantowany za pomocą państwowych subsydiów popyt zapewnia ciągłość inwestycyjną.
Podsumowując, nawet jeśli charakter bezpośredniego powiązania Netanjahu ze światem biznesu zaangażowanego w inwestycje osadnicze pozostaje w sferze spekulacji, to zbieżność owych interesów jest oczywista. Ze względu bowiem na szereg korzyści, zarówno banki jak i przedsiębiorcy budowlani są zainteresowani kontynuacją promocji osadnictwa, to zaś, jest na rękę politykom, którzy osadnictwo kreują ze względów strategicznych, ideologicznych i propagandowych.
Mimo, że zbieżność interesów państwa z interesem kapitału, nie jest jeszcze powodem by określać władzę państwa mianem nieliberalnej, to współpraca w ramach jednego, nacechowanego ideologicznie projektu, który promuje interesy jednej grupy społecznej kosztem reszty obywateli, jest od liberalizmu dalekie.
Zaangażowanie w projekt promocji osadnictwa wykracza ponadto poza sferę współpracy państwa z inwestorami, a wręcz może przybrać wymiar dyskryminacji tych podmiotów, które takowej współpracy nie chcą. Ciekawym przykładem ilustrującym problem jest kwestia projektu budowlanego Rawabi. Rawabi to przedsięwzięcie wykreowane przez palestyńko-katarski koncern, które zakłada wybudowanie palestyńskiego miasta (Rawabi) położnego pomiędzy Ramallah a Nablusem (Okupowane Terytorium Palestyńskie). W styczniu 2011, spółka pozyskała współpracę z 12 izraelskimi partnerami – firmami budowlanymi. Warunkiem współpracy nałożonym jako obwarowanie ze strony koncernu było zobowiązanie izraelskich partnerów, by nie używali w ramach prac budowlanych produktów pochodzących z fabryk położonych na terenie osiedli oraz produktów na terenie osiedli wydobywanych (chociażby kamienia pozyskiwanego na terenach okupowanych).
Motywacją obwarowania było polityczne opowiedzenie się koncernu po stronie promowanego przez palestyńskiego premiera bojkotu osiedli, których istnienie jest sprzeczne z prawem międzynarodowym. Pomimo kontrowersyjnego charakteru projektu, 12 wspomnianych izraelskich wykonawców przystało na warunki koncernu. Jak się można domyślać, motywacją izraelskich współpracowników była zapewne nie tyle chęć manifestacji sprzeciwu wobec osiedli, co skorzystanie z lukratywnych warunków zaproponowanej przez koncern umowy. Izraelskie firmy zdecydowały się zapewne na udział w przedsięwzięciu motywując się względami natury ekonomiczniej, nie bacząc na jej ideologiczny czy polityczny wymiar. Decyzja spotkała się za to z ostracyzmem na łonie izraelskiego Knesetu. Związana z Naszym Domem, Szasem i Likudem grupa parlamentarzystów wezwała premiera Netanjahu do bojkotu firm, które zdecydują się na współpracę. Żądanie zostało poparte na forum ekonomicznym Knesetu a jeden z deputowanych  (Aryeh Eldad) mówił wprost.
Niech będzie jasne, że każda z Izraelskich firm biorąca udział w budowaniu Rawabi, już nigdy nie wybuduje niczego w Tel Awiwie.
Żądanie radykalnych członków Knesetu zyskało natychmiastowy aplauz izraelskich agencji osadniczych. Pomijając polityczny aspekt problematyki należy jasno stwierdzić – tego rodzaju interwencja jest daleka od zasad wolnego rynku, gwałci prawo do wolnej konkurencji i jest narzędziem ingerencji polityki w sferę gospodarki celem wywarcia konkretnego zamierzenia ideologicznego.
Ideologia wpierania osadnictwa propagowana przez Netanjahu i jego współpracowników stoi w swej całej rozciągłości w sprzeczności z wartościami wolnorynkowej gospodarki i społeczeństwa liberalnego.

Łatwe decyzje a ich konsekwencje.


W obliczu powyższych uwarunkowań starania Netanjahu, zasadzające się na odwoływaniu się do idei liberalizmu jak i podstawy legitymacji ideologicznej politycznego mandatu, są zapewne niewystarczające. Trudo się bowiem spodziewać, by premier zasadniczo przewartościował swoją politykę. Jak się wydaje, każde posunięcie premiera będzie obciążone ryzykiem braku autentyczności. Podczas, gdy promowanie liberalizmu jest pozbawione tradycji dotychczasowej polityki, zwrot ku radykalnej koncepcji państwa opiekuńczego jawi się jako scenariusz równie mało wiarygodny.
Stabilna dotąd pozycja premiera słabnie. Spadek popularności wiąże się ponadto z podkreślanym przez komentatorów przeświadczeniem części demonstrujących, że premier jest bezpośrednio odpowiedzialny za kryzys. Oskarżenie to, choć wydaje się bliskie nieskomplikowanemu populizmowi, ma swoje umocowane w realiach dnia codziennego tysięcy Izraelczyków.
Wielu bowiem obwinia gabinet Netanjahu za promocję napływu kapitału z bogatych ośrodków żydowskiej diaspory Nowego Jorku, Miami i Paryża, który w głównej mierze skoncentrował się na zakupie nieruchomości. Znaczenie zastrzyku pieniędzy powodowanego inwestycjami, było niewspółmiernie małe w stosunku do dramatycznego wzrostu cen nieruchomości. W najbardziej popularnych turystycznych lokacjach Tel Awiwu, Netanji czy Jerozolimy w przeciągu ostatnich trzech lat, ceny nieruchomości wzrosły ponad 40%. Beneficjentami stały się wąskie grupy inwestorów, przeciętni mieszkańcy zaś, doświadczyli wzrostu kosztów poprzez coraz trudniejsze realia.
Resentyment względem najbogatszych jest eksploatowany przez Netanjahu, którego otocznie próbuje prostego zaszufladkowania protestujących jako „nieliczne lewicowe grupki”. Z jednej strony premier proponuje częściowe reformy, doceniając głos protestujących, ale jednocześnie stara się umniejszyć ich znaczenie.
Jak się jednak wydaje, jest to raczej taktyka doraźna, a sam Netanjahu będzie musiał zdobyć się na bardziej zróżnicowane posunięcia.
Jak pokazują sondaże około 87% Izraelczyków popiera namiotowy protest. Trudno określić tak znakomitą część społeczeństwa jedynie jako natchnioną lewicowymi ideami grupę. Podobnie, pragnienie Izraelczyków wołające o zminimalizowanie wpływu potentatów nie jest jedynie populistycznym zawołaniem, ale szczerą obawą. Jak się można domyślać, niechęć ta jest nie tyle niechęcią w stosunku do najbogatszych, co strachem przez finansową oligarchią. W mocno zintegrowanej wokół pieniądza kulturze żydowskiej, bogacenie się czy posiadanie własności nie jest nacechowane negatywnie, wręcz przeciwnie, jest wartością jak najbardziej pozytywną. Jednocześnie jednak, współczesny Izrael wyrósł na ideach egalitarnych, obywatelskiej współpracy i odpowiedzialności. Podczas gdy samo bogacenie się problemem nie jest, to izolacja wąskich grup oligarchii jest postrzegana jako element negatywny.
Jak się można spodziewać, taktyka minimalizowania znaczenia protestów poprzez sprowadzanie jej genezy do roszczeniowej postawy lewicowo zorientowanych demonstrujących nie zapewni Netanjahu wystarczającego poparcia.  Nawet jeśli skromna część 87% popierających idee protestu Izraelczyków zdecyduje się na manifestację swych poglądów na drodze wyborów, pozycja Netanjahu znacząco osłabnie.
Odpowiedź na żądania protestujących może się jednak okazać bardziej skomplikowana. Część komentatorów podkreśla, że charakter demonstrowanych żądań wykracza daleko poza sferę niezadowolenia z rosnącego wpływu finansowych magnatów czy prostej roszczeniowej postawy. W opinii wielu, protesty są raczej ucieleśnieniem dokonującego się od co najmniej dekady rozkładu tradycyjnej Izraelskiej tożsamości. Przez lata bowiem solidaryzm izraelski był budowany jako konieczność integracji zagrożonych przez antysemityzm obywateli. W owym ujęciu Izraelczycy niejako czuli się zobowiązani do ponoszenia trudów budowania państwowości i jej ochrony w imię racji wyższych. W zamian, mogli być stosunkowo pewni stabilnej roztaczającej socjalny nadzór sfery opiekuńczości państwowej oraz jakości władzy.
Wraz ze zniknięciem opiekuńczości i rozgoryczeniem względem władzy, tradycyjny solidaryzm traci swoje zasadnicze elementy stając się ideą pustą, wymagającą jedności wokół państwa, które przestaje gwarantować oczekiwane korzyści.
Dodatkowym problemem są ekonomiczne koszta kontynuacji tradycyjnego modelu socjalizującego. Jeśli państwo Izrael nie jest w stanie dłużej ponosić ciężarów opiekuńczości, pęknięcia w izraelskiej tożsamości będą coraz głębsze.
Politycy Izraelscy będą musieli uświadomić sobie, że poparcie dla ich władzy przestaje być politycznym pewnikiem. Chcąc odzyskać zaufanie obywateli będą zmuszeni do wykreowania nowych mechanizmów integracji.
Największym zagrożeniem dla jakości izraelskiej tożsamości, byłaby próba integracji poprzez odwołanie się do mechanizmów obrony umocowanych w poczuciu zagrożenia przed niebezpieczeństwem zewnętrznym. W wymiarze praktycznym, oznaczało by to zapewnie wykorzystanie idei obrony przed antysemityzmem. Jakkolwiek skuteczna w wymiarze propagandowym, koncepcja ta byłaby daleka od odpowiedzi na najbardziej zasadnicze problemy Izraelskiej tożsamości. Co więcej, mogłaby doprowadzić do eskalacji agresji, której najprostszą kanalizacją byłaby kolejny konflikt z Palestyńczykami.
Choć idea zaangażowania się w militarny konflikt w imię konsolidacji wyborczego elektoratu jest koncepcją krótkowzroczną, to jak się można domyślać wciąż możliwą. Pokusa uzyskania doraźnych rezultatów politycznych jako odpowiedź na głębszy kryzys może okazać się silna. To czy stanie się pokusą Netanjahu pokaże czas.
 Tekst ukazał sie na łamach czaspisma internetowego BliskiWschód.pl 

Drugie dno okupacji


5 lipca rano izraelscy żołnierze weszli wraz z ciężkim sprzętem do palestyńskiej wioski Amniyr. Wojsko zniszczyło dziewięć cystern. Tydzień później żołnierze  zniszczyli pompy i studnie w palestyńskich wioskach Doliny Jordanu: Al-Nasarya, Al-Akrabanya i Beit Hassan. W Betlejem brak wody doprowadził do zamieszek w obozach uchodźców.


Nierówny podział zasobów.

Okupacja Zachodniego Brzegu Jordanu jest silnie związana z nierównym podziałem wody. Palestyńczycy oraz Izraelczycy dzielą dwa podstawowe rezerwuary wody rejonu: leżący na terenie Zachodniego Brzegu Jordanu (ZBJ) zasilany spływającą z Gór Judzkich podziemny zbiornik wody gruntowej oraz wody Jordanu i jego dopływów. Wody gruntowe  ZBJ stanowią źródło jednej czwartej całości konsumowanej przez Izraelczyków wody oraz około 90 % wody konsumowanej przez Palestyńczyków zamieszkujących ZBJ. Jednocześnie zasoby gruntowe ZBJ są w 80% wykorzystywane przez Izraelczyków a jedynie w 20% przez ludność palestyńską.

Kontrola wody ponadto jest dochodowym choć wątpliwym moralnie interesem; okupowana ludność palestyńska jest zmuszona kupować wodę od Izraelskiego dostawcy i mimo, że zasoby wodne znajdują się na terenach zamieszkanych przez Palestyńczyków muszą oni płacić zawyżone stawki za jej dostawę. Polityka sprzedaży wody jest połączona z surowymi restrykcjami ograniczającymi kopanie studni, co zmusza Palestyńczyków do płacenia dyktowanych przez Izrael stawek. Każda studnia wybudowana bez pozwolenia władz okupacyjnych jest uznawana za nielegalną, co skutkuje jej zasypaniem. Pozwolenia są wydawane rzadko. Problem niszczenia studni dotyka najczęściej mieszkańców, żyjących w pobliżu żydowskich osiedli, ludność wiejską bądź osiadłych beduinów. Warto dodać, że główne kierunki żydowskiego osadnictwa to obszary dzięki wodnym zasobom urodzajne, a sami osadnicy za wodę płacą symboliczną opłatę. W odbiorze Palestyńczyków brak dostępu do wody jest jednym z najbardziej dotkliwych przejawów okupacji.

Dyskryminację obrazują statystyki, limit wody przypadającej na jednego Palestyńczyka to 50l. dziennie, limit przysługujący żydowskiemu osadnikowi to 280 litrów. W niektórych rejonach średnia palestyńska konsumpcja to 20l. – minimum wymagane przez WHO do ogłoszenia konieczności interwencji humanitarnej.

Mimo, że zgodnie z porozumieniami z Oslo (1993), Izrael uznał palestyńskie prawo do dostępu do wody, to realia aplikowanej polityki tenże dostęp uniemożliwiają. Jak podają statystyki około 200 000 mieszkających na Zachodnim Brzegu Palestyńczyków nie jest podłączonych do sieci wodociągowych, a 95% wody w Strefie Gazy nie nadaje się do spożycia. Zgodnie z przeprowadzoną przez Bank Światowy analizą, niedoinwestowanie w zakresie dostępu do wody powoduje daleko idące konsekwencje dla palestyńskiej ekonomii w ogóle. Braki w zasobach wodnych powodują straty w skali makroekonomicznej. Konsekwencją jest utrata dochodu w wysokości prawie 20% rocznego PKB oraz utrata 110 000 miejsc pracy rocznie.

Wodne projekty. Inicjatywy skazane na porażkę?

Problem dostępu do stosunkowo skromnych zasobów wodnych jest powszechnie uważany za jedną z zasadniczych choć nie powszechnie komentowanych przyczyn konfliktu. Jednocześnie jednak, część środowisk skupionych wokół zagadnienia uważa, że te problemy mogą być przezwyciężone poprzez szereg podejmowanych na terytorium okupowanym pozarządowych inicjatyw rozwojowych.Zgodnie z ową filozofią podstawą ma być kooperacja pozarządowych aktorów reprezentujących obie strony - wysiłek na rzecz współpracy w ramach tzw. „projektów wodnych” może być podstawą do szerszej kooperacji a w ostateczności do budowania koniecznego dla porozumienia zaufania. Jak mówił w wywiadzie dla agencji al-Jazeera Nader al-Khateeb, dyrektor palestyńskiej sekcji Friends of the Earth Middle East (FoEME):

Jeśli każda ze stron konfliktu uzna podstawowe dla człowieka prawo do dostępu do wody za uniwersalne będzie to oznaczać rozpoznanie człowieka w konflikcie. Woda może posłużyć jako instrument budowania empatii i zaufania. Niestety, póki co jest wykorzystywana jako narzędzie kary i dyskryminacji.

Głównym obszarem aktywności FoEME w regionie jest projekt nazwany „Good Water Neighbors” – przedsięwzięcie, które angażuje uczestników z Palestyńskiego Terytorium Okupowanego, Izraela i Jordanii. W przeciągu ostatnich pięciu lat projekt uruchomił 29 trans-granicznych inicjatyw. Zgodnie z informacjami izraelskiej sekcji FoEME wysokość zainwestowanych w ramach projektu środków wyniosła 120 000 000 USD. Większość funduszy pochodzi z donacji USAID, Banku Światowego oraz instytucji Unii Europejskiej. Środki zostały przeznaczone na budowę studni, pomp, oczyszczalni i remonty kanalizacji.

Rozwój wspólnych inicjatyw stał się ponadto katalizatorem efektów politycznych. Znamiennym przykładem jest przypadek współpracy pomiędzy palestyńską wsią Wadi Fuqin a izraelską społecznością Tzur Hassadeh, które pracowały razem w ramach jednego z projektów. Inicjatywa przyniosła wyjątkowy efekt polityczny, kiedy obie społeczności jednym głosem sprzeciwiły się budowie Bariery Separacyjnej, która biegnąc przez terytoria obu wsi miała doprowadzić do oddzielenia mieszkańców, a w konsekwencji położyć kres współpracy.

Jak się jednak wydaje, nawet spektakularne w znaczeniu propagandowym pozarządowe inicjatywy będą wtórne w stosunku do efektu jaki mógłby być wywarty zmianą w polityce samego Izraela. Większość osiągnięć okazuje się bowiem mało znaczącymi eksperymentami, których koszta są częstokroć za wysokie. W obliczu konsekwentnej polityki władz okupacyjnych, kontynuujących swoisty „wodny apartheid” międzynarodowe donacje są po prostu marnotrawione.Jak uważa wielu przedstawicieli palestyńskiej strony problemu, wspólne projekty to nie wszystko. Zasadniczą kwestią nie jest bowiem infrastruktura, ale problem decyzyjności. Dopóki Palestyńczycy pozostaną zależni od dobrej woli Izraela, dopóty problem wody pozostanie aktualny. Zdaniem wielu specjalistów wspólne projekty mają szansę powodzenia tylko wtedy, gdy Palestyńczycy będą sami mogli decydować o swoich zasobach. Jak komentował problem Amyad Alewi, palestyński ekspert organizacji „House of Water and Environment”:

Wspólna budowa wodociągów czy studni jest ideą piękną, ale nie praktyczną. Palestyńczycy nie chcą rozwiązania, w którym Izrael trzyma rękę na przysłowiowym kurku. Dopóki woda jest narzędziem szantażu, dopóty problem dostępu do niej będzie nierozwiązany.

Z punktu widzenia Alewiego niezależność w dostępie do wodnych zasobów musi być warunkiem wstępnym jakichkolwiek inicjatyw rozwojowych. Problem wpisuje się w szerszy aspekt polityczny i jest częścią palestyńskiej suwerenności w ogóle. Część proponowanych projektów opiera się o współpracę, która z punku widzenia palestyńskiego jest co najmniej kontrowersyjna. Najbardziej dyskusyjne inicjatywy dotyczą perspektyw kooperacji pomiędzy Palestyńczykami a żydowskimi osadnikami. Problem obrazuje przypadek palestyńskiej wsi Kafr ‘Ein położonej w pobliżu dużego bloku osadniczego Ariel.

Mieszkańcy Kafr ‘Ein od kilku lat uskarżają się na zanieczyszczenie rzeki nawadniającej kluczowe dla lokalnej społeczności uprawy oliwek. Jak twierdzą Palestyńczycy, źródłem zanieczyszczenia jest znajdująca się w osiedlu fabryka. W 2009 pojawił się pomysł współpracy w ramach budowy oczyszczalni ścieków, która mogłaby służyć zarówno Żydom jak i Palestyńczykom. Przedstawiciele lokalnych palestyńskich władz w Salfit odmówili argumentując, że kooperacja byłaby pośrednią legitymacją osadnictwa. Z punktu widzenia Palestyńczyków rozwiązaniem powinno być wycofanie osadnictwa w ogóle. Jak argumentują, współpraca z nielegalnym z punktu widzenia prawa międzynarodowego podmiotem nie jest możliwa. Co więcej, w obliczu palestyńskiego stanowiska negocjacyjnego, które bezapelacyjnie domaga się rozwiązania osiedli, jakakolwiek kooperacja byłaby osłabieniem własnej pozycji w ramach rokowań.

Problem osadnictwa, podobnie jak zagadnienie dostępu do wody ma swój kontekst prawny. Wielu Palestyńczyków widzi w międzynarodowych programach pomocowych i rozwojowych instrument wyręczania władz Izraela, który jako okupant jest zobowiązany szeregiem przepisów z kanonu międzynarodowego prawa humanitarnego; w tym, prawa zabraniającego wykorzystywanie czy zabór zasobów naturalnych ludności okupowanej. Problematyka wody jawi się zatem nie tyle jako kwestia ilości i jakości kooperacyjnych projektów czy zaawansowania planów rozwojowych, ale jako jeden z zasadniczych elementów dyskusji poszanowania praw człowieka w ogóle.Dopóty bowiem państwo Izrael, nie uzna prawa dostępu do wody za prawo przyrodzone przysługujące każdej istocie ludzkiej bez względu na jej narodowość, problem nierównego podziału zasobów wodnych będzie pozostanie aktualny.

Źródła: Palestine Media Centre, CJPME, World Health Organization, +927 Blog, FOEME, electronic intifada, House of Water and Environment, al-Jazeera.

Tekst ukazał sie na łamach czasopisma internetowego